Konferencje z wieczornych apeli – 2024

Teksty konferencji z wieczornych apeli

06 sierpnia Ofiara i ołtarz w Starym Testamencie

Zacznę od anegdoty…

Pewien rekolekcjonista tłumaczył ludziom na zakończenie rekolekcji co to jest ofiara. Pytał retorycznie: „Czy dwa złote to ofiara? Czy pięć złotych to ofiara? Czy dziesięć złotych to ofiara?” Na koniec tej licytacji wyjaśnił: „Kochani, ofiara jest wtedy jak cię tu zaboli”. I tu dramatycznie wskazał na swoją pierś.

Z jednej strony przez niską dość intencję opowiadającego, któremu zależało na obfitej tacy, musiało to być mocno żenujące, ale samo w sobie jest pełne racji. Ofiara musi kosztować.

Ten koszt jest zapewne inny dla bogatego i biednego, ale kosztem pozostaje. Józef i Maryja przynosząc do świątyni małego Jezusa złożyli w ofierze niewielką materialnie ofiarę. Czytamy: „Mieli również złożyć w ofierze parę synogarlic albo dwa młode gołębie, zgodnie z przepisem Prawa Pańskiego.” (Łk 2,24)

Te przepisy prawa odsyłają nas do Księgi Kapłańskiej: „Kiedy zaś skończą się dni jej [kobiety] oczyszczenia po urodzeniu syna lub córki, przyniesie kapłanowi, przed wejście do Namiotu Spotkania, jednorocznego baranka na ofiarę całopalną i młodego gołębia lub synogarlicę na ofiarę przebłagalną. (…) Jeżeli zaś ona jest zbyt uboga, aby przynieść baranka, to przyniesie dwie synogarlice albo dwa młode gołębie, jednego na ofiarę całopalną i jednego na ofiarę przebłagalną. W ten sposób kapłan dokona przebłagania za nią, i będzie oczyszczona.” (Kpł 12,6.8)

Ofiara jest stałym elementem wszelkiego kultu i wszelkich religii. Dlaczego ludzie składali ofiary swojemu Bogu?

Niektóre ludzkie intencje były prawe, ale inne niecne.

Niecną, niską, marną intencją ofiary jest zawsze próba przekupstwa Boga. Ja dam ci to i tamto a ty dasz to i owo. Handel wymienny. To nie przechodzi. Możesz się wymieniać czymś z kimś na targowisku, ale nie z Bogiem. Nie ten poziom. W sumie próba takiej wymiany to obrażanie Boga, bo ściągamy Go do swojego poziomu, albo wywyższamy się do Jego poziomu. W obu przypadkach mamy przekłamanie.

Są jednak intencje prawe. Ofiara może być uznaniem, że Bóg jest godzien czci, podkreślamy to, dajemy temu wyraz darem. Ofiara może być wyrazem miłości. Kochaną osobę obdarowujemy i czynimy to bezinteresownie, więcej nawet, sprawia to nam radość. Wreszcie ofiara jest uznaniem i znakiem, że w gruncie rzeczy wszystko należy do Boga. Zatem nie tyle coś mu dajemy co OD-dajemy, bo wszystko i tak od niego dostajemy. Tu przypomnieć można stwierdzenie Pawła: „Cóż masz, czego byś nie otrzymał? A jeśliś otrzymał, to czemu się chełpisz, tak jakbyś nie otrzymał.” (1Kor 4,7bc)

Pierwsza ofiara, którą znajdujemy w Biblii to ofiara Abla i Kaina.

„Abel był pasterzem trzód, a Kain uprawiał rolę. Gdy po niejakim czasie Kain składał dla Pana w ofierze płody roli, zaś Abel składał również pierwociny ze swej trzody i z ich tłuszczu, Pan wejrzał na Abla i na jego ofiarę; na Kaina zaś i na jego ofiarę nie chciał patrzeć. Smuciło to Kaina bardzo i chodził z ponurą twarzą.” (Rdz 4,2b-5)

I tu mamy ważną lekcję. Różne rzeczy składali bracia na ofiarę, ale nie liczyło się to co składali, ale to kim byli i czego ich ofiara była wyrazem.

Wyjaśnia to dalszy ciąg fragmentu:

„Pan zapytał Kaina: Dlaczego jesteś smutny i dlaczego twarz twoja jest ponura? Przecież gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną; jeżeli zaś nie będziesz dobrze postępował, grzech leży u wrót i czyha na ciebie, a przecież ty masz nad nim panować.” (Rdz 4,6-7)

Co było potem doskonale znamy. Czyn Kaina potwierdził to kim Kain był. Potwierdza to św. Jan w swoim liście:

„Taka bowiem jest wola Boża, którą objawiono nam od początku, abyśmy się wzajemnie miłowali. Nie tak, jak Kain, który pochodził od Złego i zabił swego brata. A dlaczego go zabił? Ponieważ czyny jego były złe, brata zaś sprawiedliwe.” (1J 3,11-12)

Ofiarę złożył Noe po potopie, składał Abraham i inni patriarchowie. Było to często spontaniczne, jako reakcja po jakimś wydarzeniu, objawieniu, spotkaniu z Bogiem. Bywało, że do składania ofiar wykorzystywano jakąś skałę, czy kamień, ale najczęściej budowano ołtarz. Budowano z kamieni.

Nam się ołtarz kojarzy najczęściej ze stołem, ale ołtarze Starego Testamentu to były duże kamienne platformy, które musiały na sobie zmieścić stos drewna i składaną ofiarę a były to najczęściej zabijane zwierzęta.

W kolejnym dniu powiemy więcej o świątyni, ale dzisiaj tylko tak dygresyjnie zapytam: Jakie wymiary miał ołtarz w świątyni jerozolimskiej? Oblicza się, że miał 9 metrów długości, dziewięć metrów szerokości oraz 4,5 metra wysokości.

Dzisiaj mamy mniejsze ołtarze, ale dalej powinny być one z kamienia. Jeśli nie całe to przynajmniej wierzchnia płyta powinna być z kamienia. Ten wierzch nazywamy mensą. Obecnie mamy płytę z paździerza, co powinno być i jest wstydem, ale będziemy mieć ołtarz z kamienną, granitową mensą.

W nawiązaniu do idei ołtarzy starotestamentalnych ołtarz powinien być trwale związany z podstawą. To nie jest taboret, który stawiamy tu a jak potrzebujemy to przestawiamy tam, ale to jest skała.

Ołtarz jest bowiem wyobrażeniem, znakiem Boga.

Zwróćmy uwagę jak Mojżesz ustanawia przymierze Izraelitów z Bogiem.

Czytamy:

„Spisał więc Mojżesz wszystkie słowa Pana. Nazajutrz wcześnie rano zbudował ołtarz u stóp góry i postawił dwanaście stel, stosownie do liczby dwunastu pokoleń Izraela. Potem polecił młodzieńcom izraelskim złożyć Panu ofiarę całopalną i ofiarę biesiadną z cielców. Mojżesz zaś wziął połowę krwi i wylał ją do czar, a drugą połową krwi skropił ołtarz. Wtedy wziął Księgę Przymierza i czytał ją głośno ludowi. I oświadczyli: Wszystko, co powiedział Pan, uczynimy i będziemy posłuszni. Mojżesz wziął krew i pokropił nią lud, mówiąc: Oto krew przymierza, które Pan zawarł z wami na podstawie wszystkich tych słów.” (Wj 24,4-8)

Mamy dwie strony przymierza – lud i Boga. Mamy krew ofiarowanych zwierząt. Połową Mojżesz zebrany kropi naród, drugą połowę wylewa na ołtarz.

Ołtarz to było coś więcej niż mebel, wystrój, narzędzie. Izraelici doskonale to rozumieli. W czasach Machabeuszy doszło do profanacji świątyni i ołtarza. Złożono ofiarę ze świni, która była zwierzęciem nieczystym oraz ustawiono posąg Zeusa.

Co zrobili Żydzi, gdy odbili świątynię? Czytamy:

„Oczyścili oni świątynię i wynieśli splugawione kamienie na nieczyste miejsce. Potem naradzali się, co zrobić z ołtarzem całopalenia, który został zbezczeszczony. Przyszła im jednak dobra myśl, żeby go rozwalić, aby nie było dla nich hańbą to, że poganie go zbezcześcili. Rozwalili więc ołtarz, a kamienie złożyli na oznaczonym miejscu na świątynnej górze, na tak długo, aż się ukaże prorok i nimi rozporządzi. Potem zaś, zgodnie z nakazami Prawa, wzięli nieciosanych kamieni i na wzór poprzedniego wybudowali nowy ołtarz.” (1Mch 4,43-47)

Jesteśmy w Nowym Przymierzu, ale dalej ołtarz to coś więcej niż mebel. Ołtarz nie tylko poświęca się, ale dokonuje się jego konsekracji. Dokonuje tego uroczyście biskup, namaszcza mensę ołtarzową krzyżmem, odmawia specjalne modlitwy.

Dlatego ołtarz nie powinien służyć do rzeczy nie związanych z liturgią. Źle się dzieje jak cały czas na tym ołtarzu jest wszystko: mszał, lekcjonarze, ogłoszenia, mikrofon, okulary proboszcza, wentylator, pilot do slajdów i co jeszcze wymyśli praktyka dnia codziennego i wygoda.

To taka dygresja… wróćmy do Starego Testamentu.

Składane ofiary były wyrazem uwielbienia, podziękowaniem za otrzymane łaski, były prośbą lub przebłaganiem za grzechy. Pełniły zatem wieloraką rolę.

Nie jestem kompetentny, by wykładać liturgię starotestamentalną, ale zatrzymać się powinniśmy na dwóch terminach: ofiara całopalna i ofiara biesiadna.

Niektóre ofiary spalane były w całości i to są oczywiście ofiary całopalne, ale częściej były to ofiary biesiadne. W tych ofiarach zabijano zwierzę, część tylko spalano a z pozostałej części przyrządzano ucztę.

To nie było okradanie Boga, ale znak wspólnoty. Wspólna uczta jest wyrazem jedności i radości. Ucztowano zatem z Bogiem – część ofiary zjadano a część oddawano Bogu, palono.

Może pamiętamy moment, gdy do sanktuarium w Szilo pielgrzymują rodzice Samuela. W tym momencie Samuela nie ma jeszcze na świecie.

Czytamy: „Pewnego dnia Elkana składał ofiarę. Dał wtedy żonie swej Peninnie, wszystkim jej synom i córkom po części ze składanej ofiary. Również Annie dał część, lecz podwójną, gdyż Annę bardzo miłował, mimo że Pan zamknął jej łono.” (1 Sm 1,4-5)

W trakcie takiej ofiary Samuel namaszcza na króla Dawida:

„Rzekł Pan do Samuela: Dokąd będziesz się smucił z powodu Saula? Uznałem go przecież za niegodnego, by panował nad Izraelem. Napełnij oliwą twój róg i idź: Posyłam cię do Jessego Betlejemity, gdyż między jego synami upatrzyłem sobie króla. Samuel odrzekł: Jakże pójdę? Usłyszy o tym Saul i zabije mnie. Pan odpowiedział: Weźmiesz ze sobą jałowicę i będziesz mówił: Przybywam złożyć ofiarę Panu. Zaprosisz więc Jessego na ucztę ofiarną, a Ja wtedy powiem ci, co masz robić: wtedy namaścisz tego, którego ci wskażę. Samuel uczynił tak, jak polecił mu Pan, i udał się do Betlejem. Naprzeciw niego wyszła przelękniona starszyzna miasta. [Jeden z nich] zapytał: Czy twe przybycie oznacza pokój? Odpowiedział: Pokój. Przybyłem złożyć ofiarę Panu. Oczyśćcie się i chodźcie złożyć ze mną ofiarę! Oczyścił też Jessego i jego synów i zaprosił ich na ofiarę.” (1Sm 16,1-5)

Ten ostatni fragment pokazuje ważną sprawę. Składanie ofiar to była rzecz spoza normalnego porządku. To było święto, uroczystość, do której należało się przygotować. Były zwyczajne porządki, pranie szat, ale także rytualne oczyszczenia oraz rożne zakazy i nakazy z tym związane.

To wszystko służyło temu, by tego aktu nie banalizować, nie profanować niedbałością. To zawsze było wydarzenie.

Mówię o ofiarach biesiadnych, by wykazać, że od zawsze kult Boga łączył w sobie element ofiary i uczty. Na Mszę Świętą także mamy patrzeć jak na ofiarę i ucztę. Nie tylko ofiara, nie tylko uczta, ale jednocześnie ofiara „I” uczta. Dlatego ołtarz jest ołtarzem i stołem do uczty, skłądamy na nim ofiarę, ale także z tego stołu jemy.

Zakończymy dzisiejsze rozważanie przywołaniem postaci Melchizedeka. Żył w czasach Abrahama, był królem Salemu, czyli późniejszej Jerozolimy.

Biblia mówi o nim tak:

„Gdy Abram wracał po zwycięstwie odniesionym nad Kedorlaomerem i królami, którzy z nim byli, wyszedł mu na spotkanie do doliny Szawe, czyli Królewskiej, król Sodomy. Melchizedek zaś, król Szalemu, wyniósł chleb i wino; a [ponieważ] był on kapłanem Boga Najwyższego, błogosławił Abrama, mówiąc: Niech będzie błogosławiony Abram przez Boga Najwyższego, Stwórcę nieba i ziemi! Niech będzie błogosławiony Bóg Najwyższy, który w twe ręce wydał twoich wrogów! Abram dał mu dziesiątą część ze wszystkiego.” (Rdz 14,17-20)

Nie ma tu mowy wprost o ofierze, ale tradycja chrześcijańska tak to interpretuje. Melchizedek ofiarowuje chleb i wino, widzimy w tym zapowiedź ofiary i uczty eucharystycznej, która gromadzi Kościół.

07 sierpnia Przybytek i świątynia

Gdy byłem dzieckiem i słyszałem jak Jezus wyrzucał przekupniów ze świątyni, to wyobrażałem to sobie na tle mojego parafialnego kościoła. Innego kościoła, innej świątyni nie znałem. Widziałem tych wszystkich ludzi, krowy, baranki i gołębie jak kręcą się po naszym kościele a potem uciekają przez boczne drzwi.

Czasem dobrze jest sobie poszerzyć horyzonty. Czasem historia Izraela, dzieje Żydów, ich kult, wydaje się egzotyczny, ale trudno nam będzie zrozumieć Nowy Testament bez Starego. Jezus powiedział: „Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić.” (Mt 5,17)

Trudno nam też będzie zrozumieć Kościół bez poznania zapowiedzi tego Kościoła, czyli narodu wybranego.

Zacznijmy od przymierza. Tego przymierza do którego nawiązujemy w pacierzu recytując Dziesięć Przykazań. Jam jest Pan Bóg Twój, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli.

To konstytuowało naród wybrany. Mojżesz na górze Synaj otrzymuje Dekalog i całe prawo a pod Synajem Żydzi zobowiązują się tego trzymać i zawierają z Bogiem przymierze. Słyszeliśmy o tym wczoraj – pokropiony krwią ofiarowanych zwierząt lud i pokropiony ołtarz.

Owocem przymierza miało być to, że Bóg będzie z narodem. Znakiem tego miał być przybytek, jako swego rodzaju dom-mieszkanie Boga. To były czasy wędrówki do Ziemi Obiecanej więc ów dom miał charakter mobilny – był to namiot.

Jak to wyglądało? Przybytek stał na wydzielonym dziedzińcu o wymiarach ok. 46 na 23 metry. Ogrodzeniem były pas białej tkaniny rozwieszonej na słupach.

Na dziedziniec można było wejść przez bramę na której wisiała na czterech słupach z brązu zasłona. Za bramą znajdował się ołtarz z brązu. Jak wiele sprzętów z przybytku tak i ten ołtarz miał drążki, które służyły do przenoszenia ołtarza. Gdy zmieniano miejsce obozowania, zwijano przybytek, przenoszono wszystko i rozbijano na nowym miejscu.

Przenośny ołtarz brązu to było coś na kształt rusztu. Tak wszystko było zrobione, by palić na nim ogień, spalać ofiarę i pozbywać się popiołu.

Za ołtarzem znajdowała się kadź z brązu, która służyła kapłanom do rytualnych obmyć.

Na dziedziniec mogli wejść „normalni” ludzie, gdy chcieli złożyć ofiarę, ale samym złożeniem ofiary zajmowali się kapłani. Dalej był wstęp wzbroniony. Jeśli ktoś nie był kapłanem nie mógł wejść do przybytku ani go nawet dotknąć. Było to zarezerwowane tylko dla kapłanów.

Przybytek był to namiot składający się z dwóch części – pierwszej, większej, która nazywała się Miejsce Święte oraz drugiej, mniejszej, która nazywała się Miejscem Najświętszym. Miejsce Święte było takim pokojem przechodnim, do Miejsca Najświętszego prowadziła droga tylko przez Miejsce Święte.

Wchodząc do Miejsca Świętego, na końcu, na środku, znajdował się ołtarz kadzenia. Oczywiście mobilny, z drążkami. Było to miejsce na położenie rozżarzonych węgli na które rano i wieczorem rzucano kadzidło, składając tym samym ofiarę kadzielną.

Wchodząc, po lewej stronie, znajdował się siedmioramienny świecznik, źródłem światła była spalana czysta oliwa. Po prawej stronie pomieszczenia znajdował się stół na chleby pokładne. Pokładne, bo kładziono je na tym stole co szabat, w liczbie dwunastu.

Do miejsca świętego mogli wejść jedynie kapłani. Wchodzili tam rano i wieczorem składając przepisane prawem ofiary.

Dalej było Miejsce Najświętsze, była tam arka przymierza, oczywiście przenośna, z drążkami. Było to skrzynia wyłożona złotem, w którym znajdowały się kamienne tablice z dekalogiem. Arka przykryta była przebłagalnią – złotą płytą na której widniały dwie postaci cherubów zwróconych twarzami do siebie. Był to niejako tron Boga.

Między Miejscem Świętym a Najświętszym wisiała zasłona. Za tę zasłonę, do miejsca Najświętszego, mógł wejść tylko arcykapłan, raz w roku, w Dzień Przebłagania.

Przybytek służył Izraelitom w czasie podróży do Ziemi Obiecanej, ale i potem, w czasie podbojów, w epoce Sędziów oraz za króla Saula i króla Dawida.

Izraelici dawno już prowadzili osiadły tryb życia, mieli swoje miasta, domy. A Bóg dalej w namiocie.

Tym który zrozumiał niestosowność tego był Dawid. Czytamy w Biblii: „Gdy król zamieszkał w swoim domu, a Pan poskromił wokoło wszystkich jego wrogów, rzekł król do proroka Natana: Spójrz, ja mieszkam w pałacu cedrowym, a Arka Boża mieszka w namiocie. Natan powiedział do króla: Uczyń wszystko, co zamierzasz w sercu, gdyż Pan jest z tobą.” (2Sm 7,1-3)

Nie wszystko jednak poszło tak gładko:

„Lecz tej samej nocy Pan skierował do Natana następujące słowa: Idź i powiedz mojemu słudze, Dawidowi: To mówi Pan: Czy ty zbudujesz Mi dom na mieszkanie? Nie mieszkałem bowiem w domu od dnia, w którym wywiodłem z Egiptu synów Izraela, aż do dziś dnia. Przebywałem w namiocie albo przybytku. Przez czas, gdy wędrowałem z całym Izraelem, czy choćby do jednego z sędziów izraelskich, którym nakazałem paść mój lud, Izraela, przemówiłem kiedykolwiek słowami: Dlaczego nie zbudowaliście Mi domu cedrowego?

A teraz przemówisz do sługi mojego, Dawida: To mówi Pan Zastępów: Zabrałem cię z pastwiska spośród owiec, abyś był władcą nad ludem moim, nad Izraelem. I byłem z tobą wszędzie, dokąd się udałeś, wytraciłem przed tobą wszystkich twoich nieprzyjaciół. Dam ci sławę największych ludzi na ziemi.

Wyznaczę miejsce mojemu ludowi, Izraelowi, i osadzę go tam, i będzie mieszkał na swoim miejscu, a nie poruszy się więcej, a ludzie nikczemni nie będą go już uciskać jak dawniej. Od czasu kiedy ustanowiłem sędziów nad ludem moim izraelskim, obdarzyłem cię pokojem ze wszystkimi wrogami. Tobie też Pan zapowiedział, że ci zbuduje dom.

Kiedy wypełnią się twoje dni i spoczniesz obok swych przodków, wtedy wzbudzę po tobie potomka twojego, który wyjdzie z twoich wnętrzności, i utwierdzę jego królestwo. On zbuduje dom imieniu memu, a Ja utwierdzę tron jego królestwa na wieki.” (2Sm 7,4-13)

Ten potomek Dawida to jego syn Salomon. On zbudował świątynię. Jak wyglądała? Generalnie jak przybytek, ale bez drążków, nie musiała być mobilna. Był dziedziniec, był ołtarz całopaleń, Miejsce Święte i Najświętsze, całe wyposażenie, dodatkowo pomieszczenia dla kapłanów. Wszystko z kamienia i o zdecydowanie większej skali.

O tej świątyni mówimy jako Świątyni Salomona albo pierwszej świątyni. Bo były kolejne.

Świątynia Salomona przetrwała do niewoli babilońskiej, kiedy to podzieliła losy Jerozolimy. Została spalona i zburzona. Arka Przymierza została ukryta. Czytamy o tym w Księgach Machabejskich: „Było w tym piśmie [napisane], jak z Bożego polecenia prorok [Jeremiasz] kazał nieść za sobą namiot i arkę, gdy wyszedł [z Jerozolimy]. Kiedy zaś wszedł na górę [Nebo], na którą Mojżesz wstąpił i [z której] przyglądał się dziedzictwu Bożemu, przyszedłszy tam znalazł Jeremiasz pomieszczenie w postaci pieczary. Umieścił tam namiot, arkę i ołtarz kadzenia, a wejście zarzucił kamieniami.

Kilku z tych, którzy mu towarzyszyli, wróciło, aby zaznaczyć drogę, ale już nie mogli jej odnaleźć. Kiedy zaś Jeremiasz dowiedział się o tym, czyniąc im wymówki powiedział: Miejsce to pozostanie nieznane, aż Bóg na powrót zgromadzi swój lud i okaże mu miłosierdzie.” (2Mch 2,4-7)

Po powrocie z niewoli babilońskiej Żydzi odbudowali świątynię. To była druga Świątynia, zwana też świątynią Zorobabela, od imienia jednego z kapłanów. W Miejscu Najświętszym nie było nic materialnego, ale wierzono dalej, że jest to miejsce Boga. Dalej do Miejsca Najświętszego mógł wejść tylko arcykapłan, raz w roku.

Tę świątynię przebudowano i rozbudowano za czasów króla Heroda. Pamiętamy może ten fragment: „Jezus dał im taką odpowiedź: Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo. Powiedzieli do Niego Żydzi: Czterdzieści sześć lat budowano tę świątynię, a Ty ją wzniesiesz w przeciągu trzech dni?” (J 2,19-20)

Jądro i istota pozostała niezmienna, ale świątynię poszerzono o kolejne dziedzińce, portyki w których toczyło się życie, niekoniecznie sakralne. Tam odbywał się handel, tam miała miejsce edukacja, życie towarzyskie.

Gdy Józef i Maryja przyszli złożyć swoją gołębią ofiarę to Maryja mogła na to patrzeć tylko z daleka. Bliżej mógł podejść Józef.

Scena z Symeonem i Anną także nie odbyła się w centrum świątyni, ale właśnie na dziedzińcu kobiet lub nawet dalej, na dziedzińcu pogan.

Także dwunastoletni Jezus wśród nauczycieli to te dalsze obrzeża właściwej świątyni.

Natomiast wydarzenia z Zachariaszem miały miejsce w samej świątyni, w miejscu świętym: „Za czasów Heroda, króla Judei, żył pewien kapłan, imieniem Zachariasz, z oddziału Abiasza. Miał on żonę z rodu Aarona, a na imię było jej Elżbieta. Oboje byli sprawiedliwi wobec Boga i postępowali nienagannie według wszystkich przykazań i przepisów Pańskich. Nie mieli jednak dziecka, ponieważ Elżbieta była niepłodna; oboje zaś byli już posunięci w latach.

Kiedy w wyznaczonej dla swego oddziału kolei pełnił służbę kapłańską przed Bogiem, jemu zgodnie ze zwyczajem kapłańskim przypadł los, żeby wejść do przybytku Pańskiego i złożyć ofiarę kadzenia.

A cały lud modlił się na zewnątrz w czasie kadzenia. Naraz ukazał mu się anioł Pański, stojący po prawej stronie ołtarza kadzenia.” (Łk 1,5-11)

O kapłanach Starego Testamentu będzie więcej jutro.

08 sierpnia Kapłaństwo w Starym Testamencie

Składanie ofiar należało najpierw do tych, którzy po prostu chcieli taką ofiarę złożyć – Abel, Kain, Noe, Abraham i patriarchowie. Czyniła to spontanicznie głowa rodziny czy rodu. Kiedy chciała i jak chciała.

Zmieniło się wszystko w chwili zawarcia przymierza na Synaju. Ustanowiono wtedy stan kapłański, któremu zlecono sprawy kultu i opiekę nad przybytkiem.

Nikt specjalnie nie protestował, spotkało się to nawet z oczekiwaniem ludu. Czytamy w Biblii: „Wtedy cały lud, słysząc grzmoty i błyskawice oraz głos trąby i widząc górę dymiącą, przeląkł się i drżał, i stał z daleka. I mówili do Mojżesza: Mów ty z nami, a my będziemy cię słuchać! Ale Bóg niech nie przemawia do nas, abyśmy nie pomarli! Mojżesz rzekł do ludu: Nie bójcie się! Bóg przybył po to, aby was doświadczyć i pobudzić do bojaźni przed sobą, żebyście nie grzeszyli. Lud stał ciągle z daleka, a Mojżesz zbliżył się do ciemnego obłoku, w którym był Bóg.” (Wj 20,18-21)

Mojżesz był Żydem z pokolenia Lewiego. Całe to pokolenie zostało przeznaczone do służby Bogu. Gdy podbitą Ziemię Obiecaną dzielono między pokolenia, pokolenie Lewiego nie otrzymało swojego działu, gdyż jego działem miał być sam Bóg. Służba przy przybytku miała być też źródłem ich utrzymania.

W pokoleniu Lewiego wyróżniono ród Aarona, który był bratem Mojżesza. Osoby z tego rodu miały sprawować czynności wprost kapłańskie. Aaron zaś stał się pierwszym arcykapłanem.

Mamy zatem tzw. lewitów, którzy służyli przybytkowi, można powiedzieć, że byli to kościelni, zakrystianie, kantorzy, lektorzy, i mamy kapłanów, czyli tych Żydów z pokolenia Lewiego, którzy należeli do rodu Aarona.

Bycie kapłanem zatem to była kwestia urodzenia a nie wyboru, osobistej decyzji czy powołania.

Czytamy w Biblii: „Ty zaś [Mojżeszu] rozkaż bratu twemu Aaronowi i jego synom, wybranym spośród Izraelitów, zbliżyć się do ciebie, aby Mi służyli jako kapłani: Aaron i Nadab, Abihu, Elezar i Itamar, synowie Aarona. I sprawisz szaty święte Aaronowi, bratu twemu, na cześć i ku ozdobie.” (Wj 28,1-2)

Zdarzało się, że ktoś spoza rodu kapłańskiego składał ofiarę. Mamy kilka przykładów: Samuel, Gedeon, jego ojciec Manoach, król Saul, król Dawid. Ofiarę złożył Elizeusz w chwili, gdy został powołany przez Eliasza. Były to jednak wyjątki.

Gdy wyjątek stawał się regułą Biblia jednoznacznie występowała przeciwko takim praktykom. Szczególnie w sytuacji, gdy wiązało się to z powstawaniem konkurencyjnych dla Jerozolimy ośrodkami kultu.

Po śmierci Salomona królestwo rozpadło się na dwie części. W królestwie południowym, na terenach pokolenia Judy, z Jerozolimą i świątynią, rządził Roboam, syn Salomona. Nad resztą pokoleń, w królestwie północnym rządził Jeroboam.

Perspektywa pielgrzymek ludzi udających się do świątyni w Jerozolimie nie była na rękę Jeroboamowi.

Czytamy: „Niebawem Jeroboam pomyślał sobie tak: W tych warunkach władza królewska może powrócić do rodu Dawida, bo jeżeli ten lud będzie chodził na składanie ofiar do świątyni Pańskiej, to zechce wrócić do swego pana, Roboama, króla Judy, i wskutek tego mogą mnie zabić i wrócić do króla Judy, Roboama. Dlatego po zastanowieniu się król sporządził dwa złote cielce i ogłosił ludowi: Zbyteczne jest, abyście chodzili do Jerozolimy. Izraelu, oto Bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej!

Postawił zatem jednego w Betel, a drugiego umieścił w Dan. To oczywiście doprowadziło do grzechu, bo lud poszedł do jednego do Betel i do drugiego aż do Dan. Ponadto urządził przybytki na wyżynach oraz mianował spośród zwykłego ludu kapłanów, którzy nie byli lewitami.

Następnie Jeroboam ustanowił święto w ósmym miesiącu, piętnastego dnia tego miesiąca, naśladując święto obchodzone w Judzie, oraz sam przystąpił do ołtarza. Tak uczynił w Betel, składając krwawą ofiarę cielcom, które sporządził, i ustanowił w Betel kapłanów wyżyn, które urządził. Przystąpił do ołtarza, który sporządził w Betel w piętnastym dniu ósmego miesiąca, który sobie wymyślił, aby ustanowić święto dla Izraelitów. Przystąpił więc do ołtarza, by złożyć ofiarę kadzielną.” (1Krl 12,26-33)

To było jednoznacznie potępiane jako odstępstwo od wiary.

Nie oznacza to, że kapłaństwo aaronowe z automatu było święte i nienaganne. Przypomnijmy sobie choćby Chofniego i Pinchasa, synów Helego. Czytamy: „Synowie Helego, istni synowie Beliala, nie zważali na Pana ani na prawa kapłańskie wobec ludu. Jeżeli kto składał krwawą ofiarę, gdy gotowało się mięso, zjawiał się sługa kapłana z trójzębnymi widełkami w ręku.

Wkładał je do kotła albo do garnka, do rondla albo do misy, i co wydobył widełkami – zabierał kapłan. Tak postępowali ze wszystkimi Izraelitami, którzy przychodzili tam, do Szilo. Co więcej, jeszcze nie spalono tłuszczu, a już przychodził sługa kapłana i mówił temu, kto składał ofiarę: Daj mięso na pieczeń dla kapłana. Nie weźmie on od ciebie mięsa gotowanego, tylko surowe.

A gdy mówił do niego ów człowiek: Niech najpierw całkowicie spalę tłuszcz, a wtedy weźmiesz sobie, co dusza twoja pragnie, odpowiadał mu: Nie! Daj zaraz, a jeśli nie – zabiorę przemocą. Grzech owych młodzieńców był wielki względem Pana, bo <ludzie> lekceważyli ofiary dla Pana.” (1 Sm 2,12-17)

Były też przykłady chwalebne, choćby prorocy Jeremiasz czy Ezechiel, którzy byli kapłanami.

To co było istotne w praktykach Starego Testamentu to pośrednictwo kapłana. Generalnie można się było samemu modlić, z nadzieją bycia wysłuchanym, ale w chwilach oficjalnego kultu nie było bezpośredniego dostępu do Boga.

Czytamy: „Gdy wejdziesz do kraju, który ci daje Pan, Bóg twój, w posiadanie, zajmiesz go i osiądziesz w nim; weźmiesz pierwociny wszelkich ziemiopłodów uzyskanych przez ciebie w kraju, który ci daje Pan, Bóg twój. Włożysz je do koszyka i udasz się na miejsce, które Pan, Bóg twój, obierze sobie na mieszkanie dla imienia swego.

Pójdziesz do urzędującego wtedy kapłana i powiesz mu: Oświadczam dziś Panu, Bogu twojemu, że zaszedłem do ziemi, o której Pan przysiągł przodkom, że nam ją da. Kapłan weźmie z twoich rąk koszyk i położy go przed ołtarzem Pana, Boga twego.” (Pwt 26,1-4)

Pamiętamy też może fragment, gdy Dawid sprowadza arkę przymierza do Jerozolimy. Nieopatrzne dotknięcie arki przez osobę nieuprawnioną spowodowało śmierć.

Czytamy: „Dawid i wszyscy ludzie towarzyszący mu, powstawszy, udali się w kierunku judzkiej Baali, aby sprowadzić stamtąd Arkę Boga, który nosi imię: Pan Zastępów spoczywający na cherubach. Umieszczono Arkę Bożą na nowym wozie i wywieziono ją z domu Abinadaba, położonego na wzgórzu. Uzza i Achio, synowie Abinadaba, prowadzili wóz, z Arką Bożą. Achio wyprzedzał Arkę.

Tak Dawid, jak i cały dom Izraela tańczyli przed Panem z całej siły przy dźwiękach pieśni i gry na cytrach, harfach, bębnach, grzechotkach i cymbałach.

Gdy przybyli na klepisko Nakona, Uzza wyciągnął rękę w stronę Arki Bożej i podtrzymał ją, gdyż woły szarpnęły. I zapłonął gniew Pana przeciwko Uzzie i poraził go tam Bóg za ten postępek, tak że umarł przy Arce Bożej.” (2Sm 6,2-7)

I wejdźmy teraz w czasy Jezusa. Kapłanem z rodu Aarona był Jan Chrzciciel. Biblia nie nazywa go kapłanem, ale skoro jego ojciec Zachariasz był kapłanem to sprawa jest jasna.

Jezus, mimo że był krewnym Jana pochodził z pokolenia Judy. Z punktu widzenia prawa był (powiedzielibyśmy dzisiaj) osobą świecką. On to jednak stał się jedynym, prawdziwym i wiecznym kapłanem.

O tym jednak jutro.

9 sierpnia Kapłaństwo Nowego Testamentu

Zacznę od Niedzieli Palmowej, wjazdu Pana Jezusa do Jerozolimy. Tłumy wiwatujących, hosanna, ścielone płaszcze, rzucane zielone gałązki, emocje i entuzjazm.

I w tym wszystkim było tylko jedno nieporozumienie, niezrozumienie i błąd. Osiołek na którym jechał Pan Jezus był absolutnie przekonany, że ta wrzawa i wiwaty są z jego powodu.

Ciężko jest czasami przestawić swoje myślenie, ale trzeba to zrobić, zwłaszcza gdy to myślenie wcześniej błądziło.

Chcę poruszyć temat kapłaństwa Nowego Testamentu. Zacznę od pytania. Żyjemy w czasach Nowego Testamentu, jakie obrazy rodzą się w naszej głowie, gdy słyszymy hasło „kapłaństwo”? Z czym nam się to kojarzy?

Myślę, że w sporej części, by nie powiedzieć zdecydowanej większości, nasze skojarzenia pójdą w kierunku postaci księdza, sutanny, biskupa, celebracji Mszy Świętej czy innych sakramentów.

I bardzo dobrze… tylko nie w tej kolejności, nie na początku, nawet nie na drugim miejscu.

Chrześcijaństwo, chociaż wyrosło na glebie judaizmu i nie może być zrozumiane bez odniesienia do historii Żydów, to jednak niesie ze sobą absolutną nowość. To nie jest kolejna jakaś tam religia ze swoim kultem, zwyczajami i prawem. Chrześcijaństwo to absolutna rewolucja.

Bóg nie mieszka na Olimpie, ani nawet na Synaju, ani w przybytku. Bóg mieszka w nas, jest Bogiem z nami. Wypełnia się proroctwo Izajasza: „Pan sam da wam znak: Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emmanuel.” (Iz 7,16) Emmanuel to Bóg z nami.

Wypełnia się proroctwo Jeremiasza: „Oto nadchodzą dni – wyrocznia Pana – kiedy zawrę z domem Izraela i z domem judzkim nowe przymierze. Nie jak przymierze, które zawarłem z ich przodkami, kiedy ująłem ich za rękę, by wyprowadzić z ziemi egipskiej. To moje przymierze złamali, mimo że byłem ich Władcą – wyrocznia Pana.

Lecz takie będzie przymierze, jakie zawrę z domem Izraela po tych dniach – wyrocznia Pana: Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa i wypiszę na ich sercu. Będę im Bogiem, oni zaś będą Mi narodem.

I nie będą się musieli wzajemnie pouczać jeden mówiąc do drugiego: Poznajcie Pana! Wszyscy bowiem od najmniejszego do największego poznają Mnie – wyrocznia Pana.” (Jr 31,31-34a)

Wypełnia się proroctwo Joela: „I wyleję (…) Ducha mego na wszelkie ciało, a synowie wasi i córki wasze prorokować będą, starcy wasi będą śnili, a młodzieńcy wasi będą mieli widzenia. Nawet na niewolników i niewolnice wyleję Ducha mego w owych dniach.” (Jl 3,1-2)

Przychodzi Jezus do Samarytanki i odpowiada na dylematy jej i wielu ludzi „TU” czy „TAM” należy oddawać chwałę Bogu. Naucza:

„Odpowiedział jej Jezus: Wierz Mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. (…)

Nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem; potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie.” (J 4,21.23-24)

W poszukiwaniu prawdziwej świątyni zajrzeć musimy do listów Pawła:

„Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest świętą, a wy nią jesteście.” (1Kor 3,16-17)

„Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga, i że już nie należycie do samych siebie? Za /wielką/ bowiem cenę zostaliście nabyci. Chwalcie więc Boga w waszym ciele!” (1Kor 6,19-20)

„Nie wprzęgajcie się z niewierzącymi w jedno jarzmo. Cóż bowiem na wspólnego sprawiedliwość z niesprawiedliwością? Albo cóż ma wspólnego światło z ciemnością? Albo jakaż jest wspólnota Chrystusa z Beliarem lub wierzącego z niewiernym? Co wreszcie łączy świątynię Boga z bożkami? Bo my jesteśmy świątynią Boga żywego – według tego, co mówi Bóg: Zamieszkam z nimi i będę chodził wśród nich, i będę ich Bogiem, a oni będą moim ludem.

Przeto wyjdźcie spośród nich i odłączcie się od nich, mówi Pan, i nie tykajcie tego, co nieczyste, a Ja was przyjmę i będę wam Ojcem, a wy będziecie moimi synami i córkami – mówi Pan wszechmogący.” (2Kor 6,14-18)

Jak to wszystko poukładać?

W Nowym Testamencie jest tylko jeden kapłan – Jezus Chrystus. Umarł i zmartwychwstał, i żyje na wieki. Złożył jedną ofiarę, swojego życia.

Czytamy: „Takiego mamy arcykapłana, który zasiadł po prawicy tronu Majestatu w niebiosach, jako sługa świątyni i prawdziwego przybytku zbudowanego przez Pana, a nie przez człowieka.” (Hbr 8,1b-2)

W to kapłaństwo Jezusa Chrystusa wszczepieni są wszyscy wierni. Wszczepieni przez chrzest. Mówimy o kapłaństwie powszechnym lub lepiej o kapłaństwie wspólnotowym.

Czytamy: „Wy również, niby żywe kamienie, jesteście budowani jako duchowa świątynia, by stanowić święte kapłaństwo, dla składania duchowych ofiar, przyjemnych Bogu przez Jezusa Chrystusa.” (1P 2,5)

Czytamy: „Wy zaś jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem [Bogu] na własność przeznaczonym, abyście ogłaszali dzieła potęgi Tego, który was wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła.” (1P 2,9)

Czytamy: „[Jezus Chrystus] uczynił nas królestwem – kapłanami Bogu i Ojcu swojemu, Jemu chwała i moc na wieki wieków! Amen.” (Ap 1,6)

To nie żarty, to nie przenośnia, to opis rzeczywistości. To Słowo Boże! „A Pisma nie można odrzucić” (J 10,35b)

Dopiero mając świadomość i pamięć o tych rzeczach możemy spojrzeć na kapłaństwo służebne czy też inaczej kapłaństwo urzędowe, związane z prezbiteratem.

W pierwotnym kościele wiele było posług i urzędów, ale żadna z nich nie była nazywana kapłaństwem. Paweł ustanawiał w założonych przez siebie kościołach przełożonych, starszych, nadzorców, wkładał na nich ręce, ale nigdzie nie nazywa ich kapłanami.

Starszy po grecku to prezbiter. Nadzorca po grecku, ten, który „ma oko” to episkopos, biskup.

Mają oni swoje zadania, mają strzec wspólnot, nauczać, przewodniczyć zgromadzeniom liturgicznym. Noszą w sobie kapłaństwo służebne, sprawują sakramenty, ale jeśli zapatrzymy się w to kapłaństwo służebne a stracimy z pola widzenia kapłaństwo wspólnotowe wiernych to wypaczymy chrystusową ideę Kościoła.

I zaszkodzimy kapłaństwu służebnemu, bo sługa zacznie myśleć, że jest Panem. Przypomnijmy sobie osiołka z początku tego tekstu.

Żaden ksiądz nie przyjął święceń kapłańskich. Przyjął święcenia, ale te święcenia nazywają się „ordo presbiterorum”. Przez święcenia staje się człowiek prezbiterem. Nosi w sobie kapłaństwo związane z jego urzędem, kapłaństwo służebne, ale lepiej jest nazywać go prezbiterem, bo takie a nie inne przyjął święcenia.

A czy wiecie skąd wzięło się słowo „ksiądz”? Od starosłowiańskiego terminu oznaczającego: „władcę”, „księcia” lub „pana”. A Jezus naucza: „Jezus przywołał ich [uczniów] do siebie i rzekł: Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu.” (Mt 20,25-28)

Zakończę obserwacją pewnego procesu. Nagminnie o prezbiterach mówi się księża i kapłani. Z jednym wszakże wyjątkiem. Zaraz po święceniach o młodym wyświęconym mężczyźnie mówi się „prezbiter”. A dokładnie „neoprezbiter”.

Proces przemiany prezbitera, który ma służyć, w księcia, który chce panować, zaczyna się w chwili prymicji.

Gdy neoprezbiter udziela swojego błogosławieństwa często ci, którzy to błogosławieństwo przyjmują klęczą. Często całują dłonie neoprezbitera. Całują je starsi księża, całują rodzice, bywa, że tak całuje koleżanka z klasy, z którą może przed maturą łączyły chłopaka inne pocałunki.

To co mówię to nie teologia, ale praktyka. Jednak praktyka kształtuje teologię i rozumienie Kościoła.

U nas na Mazowszu chyba nie ma tego zwyczaju, ale widziałem to na południu Polski. Neoprezbiter idzie w procesji do kościoła i otoczony jest gronem dziewcząt niosących bukszpanowy i kwiatowy wieniec. Neoprezbiter jest oczywiście w środku. Dziewczęta na biało lub w strojach ludowych.

Piękne? Zapewne piękne! Jednak nawet zdając sobie sprawę, że kogoś tym urażę powiem, że „jednak chyba stanowczo NIE”! Jak ten chłopak ma uwierzyć, że ma służyć?

Czy mamy ściągać prezbiterów w dół? Bynajmniej! Przemyślmy co prawda formy wyrażania szacunku, ale to do czego namawiam i wzywam to podciągnijmy siebie w rozumieniu i przeżywaniu godności swojego chrztu.

Do chrztu, wszystkich godności i zadań z nim związanych jeszcze wrócimy.

10 sierpnia Największa herezja

Zacznę może dziwnie… Radzę zamykać garaż! Jeśli nie będziesz tego robił, to któregoś dnia możesz w swoim garażu znaleźć… małe kociaki. Chyba że marzysz o takich małych kociakach, w liczbie trzech, wtedy garaż trzymaj otwarty.

Ja tę przygodę mam już za sobą. Nie wiem, czy kocięta zostały porzucone przez kocią mamę, czy zostały przez złych ludzi podrzucone, koniec końców znalazły się w moim garażu.

Znalazłem je w chłodny październikowy poranek. Siedziały na starej kanapie przeznaczonej do wywiezienia na śmieci. Przytulone do siebie tworzyły jedną kocią kulę.

Trzy małe kocięta, ale wiedziały dobrze, że w parę lub trójkę jest cieplej, bezpieczniej i lepiej. Wiedziały to i… praktykowały.

I o tym będą nasze rekolekcje – o wspólnocie, której wszyscy potrzebujemy. O wspólnocie Kościoła. O tym, że razem w niej uczestniczymy i że razem jest lepiej!

Jezus Chrystus dał nam piękną obietnicę. W Ewangelii Mateusza czytamy: „Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18,20).

To zdanie daje początek przedziwnej ewangelicznej matematyce. Uczono nas w szkole, że jeden plus jeden to dwa. I generalnie jest w tym racja, ale w Kościele jest jednak inaczej. Jeden plus jeden równa się trzy, dwa plus jeden równa się cztery. Gdy gromadzimy się w Imię Jezusa, On sam dodaje nam swoją obecność. „Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”.

Dotyczy to nie miejsca, ale intencji. Nie musi to być kościół, budynek. Może to być każde miejsce. Na każdym miejscu i o każdym czasie, jeśli dwoje lub troje gromadzi się w Jego Imię, tam On sam przychodzi.

Dwoje powinno nam automatycznie przywoływać na myśl małżeństwo. Troje przywołuje nam rodzinę. Dom, rodzina jest domowym Kościołem, miejscem, gdzie jest Bóg.

Dla wielu z nas świat podzielony jest na sacrum i profanum, czyli na miejsca święte, w których jest Bóg, i miejsca zwyczajne, gdzie tego Boga nie ma.

W myśl tej mylnej zasady, kiedy przychodzimy do kościoła, zachowujemy się pobożnie, jesteśmy skupieni, rozmodleni, wzniośli. Jednak gdy z tego kościoła wychodzimy, zachowujemy się zupełnie inaczej, jakby Boga nie było.

To nie jest poprawne rozumienie Bożej obecności. Oczywiście kościół jest szczególnym miejscem i ma swoją ważną funkcję, ale gdy z niego wychodzimy, to tam na zewnątrz także jest Bóg. Jest w domu, pracy, wszędzie. Jest z nami we wszystkich naszych sytuacjach.

Nie dajmy sobie podzielić rzeczywistości na świat z Bogiem i świat bez Boga.

Nie dajmy się podzielić także w innym aspekcie. Jest wiele podziałów, ale najboleśniejszy w Kościele jest rozdźwięk pomiędzy świeckimi i duchownymi.

Zechciejmy to dobrze zrozumieć. Mnie nie chodzi o to, że w kościele są duchowni i są świeccy, ale o to, w jaki sposób są tam obecni.

Potoczna obserwacja pokazuje, że często to dość hermetycznie zamknięte grupy, które zamiast współpracy i wzajemnej pomocy darzą się sporą dawką nieufności, niezrozumienia, uprzedzeń a nawet wrogości.

Są my i są oni. Jak są świeccy, to jesteśmy my świeccy i są oni księża. Gdy jesteśmy księżmi, to jesteśmy my księża i są oni świeccy.

Bardzo brakuje w tym myśleniu zrozumienia, że razem jesteśmy Kościołem, że podstawowe MY odnosi się do Kościoła. Tak, by świecki, mówiąc czy myśląc MY, miał na myśli cały Kościół, wszystkich świeckich i wszystkich duchownych. A myśląc ONI, miał na myśli świat, do którego z misją Ewangelii posłani są po równo świeccy i duchowni.

W podobny sposób marzy mi się, by księża, myśląc MY, widzieli się razem ze świeckimi.

Są na pewno świadectwa pięknej współpracy, jedności i wspólnoty świeckich i duchownych, ale ciągle jeszcze jest tego za mało.

Jest takie przysłowie: każdy sobie rzepkę… skrobie. To przysłowie celnie opisuje rzeczywistość Kościoła. Rzeczywistość i wielką słabość, bo wyobraźmy sobie jakąś armię, gdzie każdy sobie… swoją rzepkę skrobie. Co taka armia może zawojować, jaką bitwę wygrać? Gdzie każdy sobie rzepkę skrobie.

A Kościół ma być taką armią, która ma zawojować świat dla Ewangelii, zwyciężać dla Chrystusa. Jakoś nie widać tych zwycięstw, zamiast rozwoju jest raczej zwijanie. Dlaczego tak jest? Bo każdy sobie rzepkę skrobie. Duchowni osobno, świeccy osobno. A dodatkowo w ramach tych grup jest także duża dawka indywidualizmu, myślenia tylko o sobie, grabienia do siebie.

Przyszło nam żyć w czasach dużych niepokojów, które ogarniają świat. Nie jest wolny od tych niepokojów i Kościół. Podziały, spory, czasem otwarte wojny, oskarżanie się wzajemne o herezje, upadek autorytetów.

To wszystko ma źródło w tym podstawowym podziale na zamknięte grupy oraz egoizm każdego z nas.

Święty Paweł, pisząc do Kościoła w Koryncie, nazywa wiernych „Bożą budowlą” (1Kor 3,9c). Mamy zatem prawo wyobrażać sobie Kościół jako budowlę, budynek. A budynek ma fundamenty, często piwnice. I tu jest problem.

Warto zejść do tej „piwnicy”, warto przyjrzeć się fundamentom. Od fundamentu bowiem zależy bardzo wiele, gdy fundamentu brakuje albo jest źle położony, to wszystko zaczyna pękać i się sypać. Mówiąc w tym miejscu o fundamentach i jego brakach chcę wskazać nasze ludzkie błędy w budowaniu Kościoła, błędy w założeniach, pryncypiach, czyli błędy właśnie fundamentalne.

Jestem już w tej „piwnicy”… Co widzę? Nie jest dobrze! Widzę istotny błąd konstrukcyjny. Kościół zbudowany jest na dwóch oddzielnych płytach, które inaczej pracują, mają inną dynamikę. Przez to „budowla” Kościoła rozjeżdża się, pęka pod własnym ciężarem.

Te dwie płyty to księża i świeccy w Kościele. Problem nie polega na tym, że są księża i są świeccy, ale że są oni niejako obok siebie, osobno, że są podzieleni.

Podział polega na uznaniu, że te grupy rządzą się odmiennymi prawami, że pewne wymagania Ewangelii dotyczą jednych, a nie dotykają drugich, że jedni są w Kościele na serio, a drudzy „tak trochę”, że jedni mają prawo głosu, a drudzy tylko prawo dawania na tacę, że jedni są lepsi, a drudzy jacyś gorsi.

Parafrazując pewną ideę: wszyscy w Kościele są równi, ale… niektórzy są równiejsi.

I to jest największa herezja w Kościele!

Ktoś jednak może powiedzieć, że przecież w Kościele fundamentem jest Jezus. I będzie miał absolutną słuszność. Święty Paweł w tym samym liście, gdzie pisał o „Bożej budowli”, pisał o fundamencie Kościoła: „Fundamentu bowiem nikt nie może położyć innego, jak ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus” (1Kor 3,11).

Tak, fundamentem jest Jezus Chrystus, to jest skała i absolutnie kluczowa sprawa, ale nie znaczy to, że nie można spaprać całego budynku, bo i fundament można źle położyć (choćby tym fundamentem był Jezus Chrystus) i na fundamencie źle budować.

O tym mówi ten sam fragment – dwa wersety wcześniej i dwa wersety później.

„My bowiem jesteśmy pomocnikami Boga, wy zaś jesteście uprawną rolą Bożą i Bożą budowlą. Według danej mi łaski Bożej, jako roztropny budowniczy, położyłem fundament, ktoś inny zaś wznosi budynek. Niech każdy jednak baczy na to, jak buduje. Fundamentu bowiem nikt nie może położyć innego, jak ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus. I tak jak ktoś na tym fundamencie buduje: ze złota, ze srebra, z drogich kamieni, z drzewa, z trawy lub ze słomy, tak też jawne się stanie dzieło każdego: odsłoni je dzień [Pański]; okaże się bowiem w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest” (1 Kor 3,9-13).

I o tym właśnie mówię, że możemy być budowniczymi-paprakami. Możemy źle kłaść fundament, źle potem na fundamencie budować. Budowany przez nas Kościół może okazać się trawą i słomą.

Możemy być budowniczymi-paprakami, ale nie bądźmy takimi, nie bądźmy paprakami. Budujmy porządnie!

A porządne budowanie opiera się na jedności, na wspólnocie. Nie dajmy się podzielić i na siebie wzajemnie napuścić. Świeccy na księży, księża na świeckich.

Gdy świeccy głoszą „MY jesteśmy Kościołem”, to błądzą. Gdy księża myślą o sobie, że to „MY jesteśmy Kościołem”, także błądzą.

Duchowni i świeccy „RAZEM są Kościołem”! Nie osobno, ale RAZEM. Nie obok siebie, ale RAZEM. Nie jedni nad drugimi, ale RAZEM.

Odkrycie tej prawdy to absolutnie konieczna naprawa fundamentu Kościoła.

I końcowy aneks do tego nauczania. Pewna przestroga.

Idea jedności i wspólnoty nie polega na tym, by z Kościoła zrobić zupę krem. Do garnka wrzucamy brokuły, ziemniaki, fasolkę, marchewkę. Gotujemy wszystko, a potem miksujemy.

Zupa krem ma sens i może być smaczna, ale nie róbmy tego w Kościele. Bierzemy garnek, wrzucamy biskupa, księdza, zakonnicę i dwóch świeckich, gotujemy i miksujemy.

Nie idźmy w tym kierunku.

Jedność i wspólnota nie polega na pomieszaniu i poplątaniu.

Dobrze to wyjaśnia związek małżeński. Mamy mężczyznę i kobietę, którzy kochając się, tworzą małżeństwo. Różnią się, ale tworzą jedno. Różnią się, ale uzupełniają się i są razem.

Ślepą uliczką jest, gdy mężczyzna chce stać się kobiecy, a kobieta dąży do męskości. Związek półmężczyzny-półkobiety z ni to mężczyzną-ni to kobietą nie ma szans przetrwania. Nie idźmy tą drogą.

Tak samo jest źle, gdy duchowny udaje świeckiego, źle, gdy świecki udaje duchownego.

Jeśli Kościół został porównany do Bożej roli i Bożej budowli, to może odważmy się porównać go do Bożego garnka z zupą?

W tej zupie widać, gdzie ziemniak a gdzie groszek, gdzie marchewka a gdzie fasolka. Widać, gdzie ksiądz a gdzie świecki, widać, gdzie kobieta a gdzie mężczyzna.

I wszystko doprawione, i wszystko smaczne. Kto próbuje, zachwyca się.

I taki powinien być Kościół. Kto próbuje, zachwyca się. I prosi o jeszcze!

To już koniec naszej pierwszej rekolekcyjnej nauki. Chciałbym, by na dłużej zostały w nas jakieś zdania czy obrazy z tej nauki. Najbardziej bym chciał, by na zawsze pozostała w naszej pamięci obietnica Jezusa: „Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”.

11 sierpnia Twój chrzest

Czy pamiętasz swój chrzest? Zapewne nie! Przypomnę zatem pewien obrzęd, do którego chcę nawiązać w tym miejscu.

Po samym chrzcie ksiądz zanurzył swój palec w małym naczynku z olejem, a potem na szczycie głowy uczynił znak krzyża i pomodlił się tak:

„Bóg wszechmogący, Ojciec naszego Pana, Jezusa Chrystusa, który cię uwolnił od grzechu i odrodził z wody i z Ducha Świętego, On sam namaszcza ciebie krzyżmem zbawienia, abyś włączony(-na) do ludu Bożego, wytrwał(a) w jedności z Chrystusem Kapłanem, Prorokiem i Królem na życie wieczne”.

O czym mówi ta modlitwa? O tym, że ochrzczony zostaje włączony do wspólnoty Kościoła. Nie jest kandydatem, nie ma miejsca tylko na trybunach jako kibic, nie grzeje ławki rezerwowych, ale wybiega na murawę w podstawowym składzie. Bierze udział w grze.

Modlitwa mówi o jedności z Chrystusem! Ochrzczony, przez tę jedność, uczestniczy w potrójnej misji Chrystusa: prorockiej, kapłańskiej i królewskiej. Ochrzczony JEST prorokiem w Kościele, JEST kapłanem w Kościele, JEST królem w Kościele.

To nie są jedynie pobożne etykiety, to poważne i odpowiedzialne zadania.

Zanim jednak do tych zadań przejdziemy, zatrzymajmy się przy potrójnej misji Jezusa Chrystusa.

Czasem małym dzieciom przyzwyczajonym, że jakiś Jan nazywa się Kowalski a jakaś Kasia Malinowska, wydaje się, że Jezus to imię a Chrystus to nazwisko.

Jezus to rzeczywiście imię, ale Chrystus to nie nazwisko, a opis pewnych funkcji i zadań. Do ich zrozumienia trzeba nam wejść w czasy starotestamentowe.

W narodzie żydowskim niektóre osoby były wybierane przez Boga, by służyć temu narodowi. Byli to prorocy, kapłani i królowie.

Bóg powoływał proroków, by ludowi ogłaszali Słowo Boże, przestrzegali przed grzechem, nawoływali do poszanowania przymierza, kiedy trzeba, karcili. Jednym Słowem – dawali ludziom Światło.

Prorok może kojarzyć się nam z dziwnym, długowłosym starcem z jeszcze dłuższą brodą, który w zawiłych słowach ogłasza przyszłość. Przewidywanie przyszłości to była jednak funkcja marginalna. Najczęściej przesłanie proroka odwoływało się do przeszłości i służyło teraźniejszości. Proroków można nazwać nauczycielami narodu wybranego.

Kapłani w Starym Testamencie byli powoływani z pokolenia Lewiego i rodu Aarona. Aaron był bratem Mojżesza. Funkcja kapłanów polegała na sprawowaniu kultu – w imieniu narodu czy poszczególnych osób składali oni ofiary ze zwierząt, które w całości czy części palono na ołtarzu.

W ten sposób modlono się o przebaczenie grzechów czy wyrażano wdzięczność Bogu. Była to zatem funkcja pośredniczenia między ludźmi a Bogiem.

Król w Izraelu także był instytucją religijną. Była to osoba wskazana przez Boga, by troszczyć się, opiekować i prowadzić naród. Król miał służyć narodowi wybranemu.

Prorocy, królowie i kapłani byli zatem wybierani przez Boga, a znakiem wybrania było namaszczenie oliwą.

Najwyraźniej to widać przy ustanawianiu kapłanów i królów. Biblia wprost mówi o wylewaniu na ich głowy oliwy i namaszczaniu. Jednak także przy niektórych prorokach jest mowa o namaszczeniu oliwą.

Mamy zatem namaszczenie lub inaczej: pomazanie. O prorokach, kapłanach i królach mówimy, że są Bożymi Pomazańcami, bo namaszczono, pomazano ich oliwą.

Polskie słowo „pomazaniec” w tłumaczeniu na hebrajski to „mesjasz”, a w tłumaczeniu na grecki to „chrystus”. Myślę, że w tym momencie wszystko zaczyna się powoli układać.

Starotestamentalni pomazańcy – mesjasze – chrystusowie, czyli prorocy, kapłani i królowie pełnili Bożą wolę, jak umieli. Mamy dużo pięknych opisów i świadectw tego, jak służyli Bogu, ale mamy także opisy upadku – fałszywych proroków, niegodnych kapłanów, beznadziejnych królów, którzy zamiast opiekować się narodem, gnębili go.

Wtedy, w tej beznadziejności, z natchnienia Ducha Świętego pojawiła się wśród Żydów idea oczekiwania na idealnego Mesjasza, po grecku byśmy powiedzieli Chrystusa a po polsku Pomazańca.

Idea oczekiwania na Mesjasza, który w sobie połączy, zjednoczy i uwzniośli powołanie prorockie, kapłańskie i królewskie. Będzie jednocześnie Prorokiem, Kapłanem i Królem.

To oczekiwanie, tak wierzymy, wypełniło się w Jezusie. Dlatego mówimy o Jezusie – Chrystus. Jezus Chrystus, czyli Jezus Mesjasz, czyli Jezus Boży Pomazaniec, czyli Prorok, Kapłan i Król.

I tak jest rzeczywiście – Jezus jest tym najważniejszym Słowem od Boga. Jezus jest kapłanem, który na ołtarzu krzyża składa największą i najlepszą ofiarę – samego siebie, jednając nas z Bogiem. Jezus jest wreszcie Królem Królestwa Niebieskiego, Królem Bożego porządku.

I teraz wróćmy do twojego chrztu. Po chrzcie, przypomnę, twoją głowę namaszczono, pomazano oliwą. Zostałeś pomazańcem. A ksiądz odmówił modlitwę, przypomnę ją raz jeszcze:

„Bóg wszechmogący, Ojciec naszego Pana, Jezusa Chrystusa, który cię uwolnił od grzechu i odrodził z wody i z Ducha Świętego, On sam namaszcza ciebie krzyżmem zbawienia, abyś włączony(-na) do ludu Bożego, wytrwał(a) w jedności z Chrystusem Kapłanem, Prorokiem i Królem na życie wieczne”.

Chrzest jednoczy nas z Chrystusem – Prorokiem, Kapłanem i Królem. Przez to zjednoczenie sami stajemy się prorokami, kapłanami i królami. Uczestniczymy w potrójnej misji Chrystusa – prorockiej, kapłańskiej i królewskiej.

Już nie jacyś wyselekcjonowani, niektórzy tylko, wyjątkowi, elitarni, ale wszyscy przez chrzest zostaliśmy wezwani do tej misji. Mamy stawać się prorokami w Kościele, kapłanami w Kościele i królami w Kościele.

Stwierdza to jednoznacznie Pismo Święte. Przywołajmy niektóre fragmenty. Najpierw odnoszące się do kapłaństwa wszystkich wiernych, które ma początek w chrzcie. W Pierwszym Liście Piotra czytamy:

„Zbliżając się do Tego, który jest żywym kamieniem, odrzuconym wprawdzie przez ludzi, ale u Boga wybranym i drogocennym, wy również, niby żywe kamienie, jesteście budowani jako duchowa świątynia, by stanowić święte kapłaństwo, dla składania duchowych ofiar, przyjemnych Bogu przez Jezusa Chrystusa” (1P 2,4-5).

I dalej: „Wy zaś jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem [Bogu] na własność przeznaczonym, abyście ogłaszali dzieła potęgi Tego, który was wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła” (1P 2,9).

I Święty Jan w Apokalipsie: „Temu, który nas miłuje i który przez swą krew uwolnił nas od naszych grzechów, i uczynił nas królestwem – kapłanami Bogu i Ojcu swojemu, Jemu chwała i moc na wieki wieków! Amen” (Ap 1,5b-6).

Jesteśmy zatem kapłanami. Warto to sobie zapamiętać, że wszyscy uczestniczymy w powszechnym kapłaństwie wiernych. Zaraz to trochę wyjaśnimy.

A czy jesteśmy królami? Apostoł Paweł pisał do Kościoła w Rzymie:

„Tak więc już jesteście nasyceni, już opływacie w bogactwa. Zaczęliście królować bez nas! Otóż tak! Nawet trzeba, żebyście królowali, byśmy mogli współkrólować z wami” (1Kor 4,8).

A do swojego umiłowanego ucznia Tymoteusza pisał tak:

„Nauka to zasługująca na wiarę: Jeżeliśmy bowiem z Nim współumarli, wespół z Nim i żyć będziemy. Jeśli trwamy w cierpliwości, wespół z Nim też królować będziemy” (2Tm 2,11-12a).

Jesteśmy zatem i królami, a stajemy się nimi w czasie chrztu.

A czy jesteśmy prorokami? Tak, jesteśmy prorokami! A przynajmniej powinniśmy nimi być, mamy takie zadania.

Przypomnijmy sobie najpierw fragment kazania Świętego Piotra w dzień Zielonych Świąt:

„W ostatnich dniach – mówi Bóg – wyleję Ducha mojego na wszelkie ciało, i będą prorokowali synowie wasi i córki wasze, młodzieńcy wasi widzenia mieć będą, a starcy – sny” (Dz 2,17).

Święty Paweł naucza: „Starajcie się posiąść miłość, troszczcie się o dary duchowe, szczególnie zaś o dar proroctwa!” (1Kor 14,1); „Chciałbym, żebyście wszyscy mówili językami, jeszcze bardziej jednak pragnąłbym, żebyście prorokowali” (1Kor 14,5a); „Możecie bowiem (…) prorokować wszyscy, jeden po drugim, aby wszyscy byli pouczeni i podniesieni na duchu” (1Kor 14,31).

Zobaczcie do jak niewiarygodnej godności wynosi nas chrzest – zanurzeni w Jezusa stajemy się prorokami, kapłanami i królami.

To wszystko jednak nie jest po to, by służyło naszej chwale i temu, byśmy usiedli na ołtarzu w kościele. To wszystko jest po to, byśmy służyli Kościołowi i ludziom w świecie.

Ta trojaka misja – prorocka, kapłańska i królewska to nie order, odznaczenie, wieniec laurowy, ale zadanie i posłanie. Misja to jest posłanie!

12 sierpnia Chrzest konkretnie

Jak to może wyglądać bardziej konkretnie?

Powiedzieliśmy już sobie, że głównym zadaniem proroka nie jest odgadywanie przyszłości. Prorok to ktoś, kto rozpoznaje Bożą wolę i rozpoznaje, że powinien ją przekazać innym. Tym, który najlepiej rozpoznaje wolę Boga, jest Jezus Chrystus. On tym samym staje się Prorokiem dla świata. My wierni, zjednoczeni z Chrystusem stajemy się nauczycielami i przewodnikami dla innych.

I nie trzeba jechać do Afryki, by nauczać innych, ani zostawać etatowym katechetą, ani wejść w kolejkę kazań w parafialnym kościele.

Można nie ruszać się z miejsca i nie zmieniać swojej pracy, a okazje same przyjdą. Będzie to twoja rodzina (dzieci!), twoja praca, wszyscy, których spotykasz.

Gdy rodzice mówią swoim dzieciom o Bogu, gdy uczą je modlitwy, gdy czytają Biblię, są pierwszymi nauczycielami wiary dla swoich dzieci. Pełnią wobec dzieci funkcję prorocką.

Gdy w pracy bronisz wiary i mówisz odważnie swoje świadectwo – jesteś prorokiem. Gdy pomagasz zagubionym, gdy wyjaśniasz, gdy dobrze radzisz, dajesz światło – jesteś prorokiem.

Jest tyle okazji, każdy dzień jest dobry, by być prorokiem dla świata. I nie może to być tylko jakaś elita, niektórzy; nie mogą to być tylko księża, ale prorokami dla świata mamy być wszyscy. Wszyscy mamy w tym uczestniczyć.

A jak realizuje się nasza funkcja kapłańska? Tu jest może najwięcej nieporozumień, bo słysząc „kapłan”, widzimy od razu księdza. To nie do końca tak.

„Kapłan” to po łacinie „pontifex”, czyli dokładnie ten, który buduje mosty. W domyśle między ludźmi a Bogiem. Kapłan jest zatem pośrednikiem.

W Nowym Testamencie jest tylko jeden „kapłan-pośrednik”. Jest nim Jezus Chrystus. Kto ma łączność z Chrystusem, ma łączność z Bogiem. Każdy wierny, każdy ochrzczony (zjednoczony z Chrystusem) ma bezpośredni dostęp do Chrystusa, co za tym idzie także do Boga. Nie potrzebuje pośredników, żeby się z Bogiem skontaktować (choć, jak jeszcze sobie powiemy, w pewnych warunkach potrzebuje księdza). Dlatego mówimy o powszechnym kapłaństwie wiernych.

Dlatego mówimy o powszechnym kapłaństwie wiernych. Każdy wierny zakorzeniony jest w Bogu i każdy wierny może być łącznikiem między Bogiem a światem.

Każdy wierny, składając duchowe ofiary i modląc się, uczestniczy w misji kapłańskiej Chrystusa.

Mam wrażenie, że nie bardzo wierzymy w moc swojej modlitwy. Wydaje się niektórym ludziom, że ksiądz ma jakieś lepsze dojścia, wejścia do Pana Boga. Nie ma!

Pokutuje myślenie, że owszem, modlić się trzeba, ale jak pomodli się ksiądz, to będzie zupełnie inna, lepsza jakość. Nie będzie!

Moc modlitwy zależy nie od faktu przyjęcia święceń, ale od wiary. Jezus powiedział: „Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: Przesuń się stąd tam!, a przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was” (Mt 17,20b).

Każdy wierny ma bezpośredni dostęp do Boga! Święty Paweł naucza: „W Nim [w Jezusie] mamy śmiały przystęp [do Ojca] z ufnością dzięki wierze w Niego” (Ef 3,12).

W Starym Testamencie Bóg był za zasłoną. Trochę w przenośni i trochę naprawdę, materialnie. Żydzi mieli najpierw przybytek w formie namiotu, a potem świątynię zbudowaną przez Salomona. Świątynia miała dwa pomieszczenia – miejsce święte, gdzie był siedmioramienny świecznik, ołtarz kadzenia i ołtarz na chleby pokładne. Do tego miejsca mogli wchodzić tylko kapłani starotestamentalni.

I było jeszcze miejsce najświętsze, gdzie była arka przymierza z tablicami dekalogu. Wierzono, że było to miejsce szczególnej Bożej obecności. Do tego miejsca wchodził tylko najwyższy kapłan, raz w roku.

Między miejscem świętym a najświętszym zawieszona była zasłona. Bóg naprawdę był dla Żydów za zasłoną.

I przypomnijmy sobie, co stało się w momencie przyjęcia ofiary Jezusa na krzyżu. Czytamy w Ewangelii Mateusza: „Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha. A oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać” (Mt 27,50-51).

Od chwili śmierci Jezusa na krzyżu nie ma zasłony, rozdarła się, a kto wierzy w Jezusa, jednoczy się z Jezusem, ma dostęp do Boga.

Mamy dostęp do Boga! Wszyscy! Czy to oznacza, że księża są nam niepotrzebni? Wręcz przeciwnie, księża są nam bardzo potrzebni. To nie jest przecież Boży kaprys, że Jezus wybiera dwunastu apostołów. To nie jest przypadek, że Apostoł Paweł ustanawia w zakładanych przez siebie Kościołach prezbiterów i kładzie na nich ręce.

Wszyscy jesteśmy sobie potrzebni, wszyscy możemy sobie pomagać, a w tej pomocy pomoc księży, zwłaszcza ich posługa sakramentalna, jest nieoceniona. Widać to szczególnie, gdy zaczyna jej brakować.

Szanujmy księży, módlmy się za nich, wspierajmy ich, korzystajmy z ich posługi, ale też nie myślmy o nich jak o jakichś magikach kontaktu z Bogiem, nie patrzmy na nich jako jedynych dystrybutorów Bożej łaski.

A tak są księża przez niektórych traktowani. Widać to było zwłaszcza w czasach pandemii. Dla niektórych zamknięcie kościołów było równoważne z odcięciem od Boga. Stawali się w tym momencie absolutnie bezradni i zagubieni, jakby zabrano im Boga.

Nikt i nic nie może nam zabrać Boga. Może Go tylko wyprosić nasza niewiara.

Jezus w rozmowie z Samarytanką powiedział: „Odpowiedział jej Jezus: Wierz Mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. (…) Nadchodzi (…) godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem; potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie” (J 4,21.23-24).

Ceńmy Eucharystię sprawowaną w kościołach. Ceńmy sakrament pojednania i rozgrzeszenie. Ceńmy nauczanie księdza. Pamiętajmy jednak, że gdy księdza zabraknie, Bóg nie znika. Gdy zamkną kościoły, gdy księży zamkną w więzieniach albo wymordują, to Bóg i tak znajdzie drogę do ludzkiego serca.

Pójdźmy krok dalej. Jezus jest Królem! A wszyscy z Nim zjednoczeni współkrólują.

Pamiętamy, że królowanie Chrystusa (i nasze królowanie) nie jest z tego świata. Tu nie chodzi o siedzenie na tronie, używanie życia i wyciskanie podatków ze swoich poddanych.

Prawdziwy król to ten, który troszczy się o powierzonych jego opiece ludzi. Król dba o bezpieczeństwo, ład i porządek. Troszczy się o zabezpieczenie wszelkich potrzeb.

Gdy tak będziemy rozumieć królowanie, to łatwo pojmiemy, jak możemy wszyscy uczestniczyć w misji królewskiej Chrystusa.

Misją królewską będzie nasza troska o bliskich, o rodzinę. Wyrazem tej misji będzie traktowanie swojej parafii jako przedmiot troski. Wprowadzanie Bożego porządku w swojej wsi, gminie, mieście, ojczyźnie jest realizacją misji królewskiej.

Na początku stworzenia Bóg powiedział, byśmy sobie czynili ziemię poddaną (por. Rdz 1,28). Oznacza to wezwanie do troski o ten świat, odpowiedzialność za ten świat. Nie możemy mówić, że tylko niebo się liczy, że świat można zostawić diabłu.

Nie można! I trzeba się bić o królowanie Boga już w tym świecie. Mądrze się bić! I to jest misja królewska.

I to zadanie dla wszystkich, nie tylko dla księdza. To zadanie dla nas wszystkich – księży i świeckich, starych i młodych, dla kobiet i dla mężczyzn.

Jezus jest Królem a ty razem z Nim!

A to wszystko bierze się ze chrztu!

Zobaczcie, jak wielka jest godność, która płynie z tego sakramentu. Zobaczmy też, jak wielkie są zadania.

Ważność tego sakramentu jest tak istotna, że każdy z was może być szafarzem tego sakramentu. Normalnie szafarzami, tymi, którzy chrztu udzielają, są biskup, prezbiter (ksiądz) i diakon.

Są jednak sytuacje szczególne – zagrożenie życia lub gdy tego księdza nie ma, bo jest czas prześladowań, to ty możesz ochrzcić. Zanurz w wodzie albo polej głowę wodą i powiedz „Janie…, Anno…, Ryszardzie…, ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”.

I dasz światu nowego pomazańca, który z Jezusem i dla Jezusa będzie prorokiem, kapłanem i królem.

Odkryj swoją godność! Odkryj swoje zadania!

To już koniec naszej drugiej rekolekcyjnej nauki. Chciałbym, by na dłużej zostały w nas jakieś zdania czy obrazy z tej nauki. A najbardziej bym chciał, by w twojej pamięci, pamięci człowieka ochrzczonego, zostały słowa: „Jestem prorokiem, kapłanem i królem”.