Jak wierzyć w trudnych czasach? Rekolekcje [3]
„Jak wierzyć w trudnych czasach?” – kolejne nauczanie
Kazanie dostępne także w wersji mp3:
Bezpośredni link do pobrania tutaj:
https://api.spreaker.com/v2/episodes/17431848/download.mp3
Modlitwa i wspólnota
Idą trudne czasy dla Kościoła, trudne czasy dla ludzi wierzących. Najpierw to będzie rechot i szyderstwo. Później tępienie i prześladowanie. Masy odejdą od Kościoła. Zostaną tyko nieliczni. Ci, którzy w sposób wolny i świadomy podejmą decyzję wyboru Jezusa jako fundamentu swojego życia.
Wybór Jezusa, decyzja, by związać z Nim swoje życie na dobre i na złe, wymaga poznania Jezusa. Trzeba po prostu wiedzieć, komu się ufa. Wiara nasza rodzi się ze słuchania, tym co się słyszy jest Słowo Chrystusa.
W Biblii Bóg opowiada o samym sobie. Uczymy się Go osobiście. Osobiście Go poznajemy. I nie tylko poznajemy, ale spotykamy.
Gdy otwieramy z wiarą Pismo Święty, to wtedy jakby Bóg stawał obok nas.
Stąd płynie tak wielkie znaczenie Pisma Świętego dla rozwoju naszej wiary. Stąd do Pisma Świętego przykłada „wielkie znaczenie” szatan, na wszelkie sposoby próbując nam zamknąć tę księgę. Wie, że otwierając się na Słowo, zamykamy się na jego działanie.
Jedną z ważnych taktyk diabła, jest pokusa, by zacząć wszystko jutro. Dajmy jej odpór, sięgając po Biblię dzisiaj.
Zostając jeszcze na chwilę przy temacie Biblii chciałbym zachęcić nas wszystkich do pewnej duchowej praktyki. Chodzi mianowicie o to, by uczyć się fragmentów Pisma Świętego na pamięć. Chodzi mi najbardziej o to, by były to nieco dłuższe fragmenty, niż pojedyncze wersety.
Ta praktyka już jest jakoś obecna u każdego z nas, bo przecież każdy z nas zna „Ojcze nasz” i „Dziesięć Bożych przykazań”, a to nic innego, tylko fragmenty Pisma Świętego.
Dobrze je mieć w swojej głowie, dla nich samych. Dobrze je mieć w głowie, gdy uwięzieni nie będziemy mieć przy sobie Biblii. Dobrze je mieć w pamięci i przywołać, gdy będą nas prowadzili na śmierć. Recytowane wtedy teksty będą umacniały naszą wiarę i dawały świadectwo innym.
Przesadzam pisząc o męczeństwie? Chciałbym, by tak było. Wolałbym prowadzić życie ciche i spokojne. Jeśli jednak trzeba będzie, to bądźmy gotowi.
Dzisiejszą konferencję chciałbym poświęcić modlitwie i wspólnocie. Dwa tematy, które, jak zobaczymy, bardzo się będą ze sobą wiązać.
Zacznę od wskazania pewnej słabości naszej modlitwy. Nie nazwę tego błędem, ale będzie to pewna niedoskonałość.
Chodzi mi o takie patrzenie na modlitwę, które widzi w modlitwie narzędzie do pokazania Bogu jak bardzo nam na Nim zależy, jak bardzo Go kochamy, jak bardzo nam też zależy na tym, o co go prosimy.
Nie jest to błąd, bo przecież może nam naprawdę na czymś zależeć i naprawdę kochamy Boga. I niczym zdrożnym jest okazywanie tego.
A jak okazujemy? Tak jak dziecko okazuje swoje pragnienia wobec mamy i taty. Prosi długo, cierpliwie, przymila się, wierci dziurę w brzuchu, zapewnia rodziców, że są najlepsi i najbardziej kochani, całują, gdy wreszcie usłyszą jakąś zgodę czy obietnicę.
Modlący człowiek potrafi być bardzo podobny. Poświęca czas, angażuje swoje uczucia, mnoży swoje modlitwy, składa czasem jakieś śluby, zapewnia o swojej wierności i miłości.
Nie wiedzę w tym problemu, jeśli tylko w tę całą naszą modlitwę nie wejdzie handel. Ja ci Boże dam tyle i tyle swoich modlitw, a ty dasz mi to i to. I musisz mi dać, spróbuj tylko nie dać.
Okazywanie Bogu, poprzez modlitwę, jak bardzo nam zależy, staje się niedoskonałością naszej modlitwy, gdy tylko do tego redukujemy funkcje modlitwy.
Staje się to niedoskonałością, bo modlitwa powinna mieć jeszcze inną i to ważniejszą funkcję. Tą funkcją jest rozmowa. Tak zresztą, w najprostszy, ale bardzo sensowny sposób definiujemy modlitwę, jest to rozmowa człowieka z Bogiem.
Skoro zaś modlitwa ma być rozmową, to powinna mieć wszelkie cechy rozmowy. Zatem nie tylko człowiek ma mówić, ale także Bóg, a może przede wszystkim Bóg. Człowiek zaś powinien Go słuchać.
Może przede wszystkim słuchać? Skoro mamy dwoje uszu a tylko jeden język to może jest to wskazówka, by słuchać dwa razy tyle ile się mówi.
Wydaje mi się, że to nasze słuchanie w czasie modlitwy jest mocno zaniedbane. Rzadko w ogóle słuchamy a jeśli już to za mało.
Można by spróbować w ten sposób, dość krytycznie, podważyć naszą modlitwę. Co byście powiedzieli na taki dialog:
- Modliłeś się dzisiaj?
- Tak, oczywiście!
- To, co dzisiaj ci Bóg powiedział?
- Co powiedział? Nie wiem! Nic!
- Skoro tak, to ty się jeszcze nie modliłeś.
Warto sobie to pytanie zadawać — co mi powiedział Bóg. Warto po modlitwie w ten właśnie sposób ją podsumowywać – co mi powiedział Bóg.
Mówiąc o słyszeniu Boga nie mam na myśli żadnych mistycznych przeżyć. Najczęściej Bóg przychodzi i mówi w sposób mniej spektakularny, zwykły.
To będzie nasz głos sumienia, to będzie jakaś myśl, która się pojawi w umyśle, a my ją potraktujemy, odczujemy, jako głos Boga.
Najczęściej zaś będzie to po prostu jakiś fragment Pisma Świętego, który do nas jakoś szczególniej przemówi i nas poruszy.
Stąd postulat, by to Słowo Boże było mocno obecne w naszej modlitwie. W jaki sposób to jest sprawa wtórna, są rozmaite metody, ważne by ciągle być w tym Słowie zasłuchanym.
Pójdźmy krok dalej w naszym rozważaniu. Nasze nastawienie na mówiącego Boga, nasza otwartość na słyszenie Słowa, musi się kierować pewną określoną intencją.
Słuchamy Boga nie dla ciekawości, nie tylko dla poznawania Boga, choć jest to bardzo ważne. Słuchamy Boga, bo chcemy poznać Bożą wolę wobec nas.
Gdy jako młody chłopak zetknąłem się z ruchem oazowym, to pamiętam, że to właśnie było dla mnie szokującym odkryciem: „Bóg kocha ciebie i ma dla twojego życia wspaniały plan”. Bóg ma plan, ma konkretne zamiary, zadania, oczekiwania.
Nie „jakiś” plan, ale „wspaniały” plan.
Nie jestem masą, jestem wybitny, wyjątkowy, podobnie zresztą jak wszyscy wokół.
Wydaje mi się, że ten aspekt wiary jest mocno zaniedbany.
Potoczne rozumienie relacji człowieka do Boga, to przestrzeganie przykazań, pewne normy modlitewno, liturgiczno, dieteczne, jednakowe dla wszystkich i… mniej więcej wszystko.
Bóg jednak nie jest hurtownikiem ale detalistą. On każdego z nas kocha osobno i dla każdego z nas ma swój plan.
On ma swoją wolę wobec każdego z nas. Ta wola rozpisana jest na ważne życiowo decyzje, ale też na codzienne drobiazgi.
Rzecz w tym, by tę wolę odczytywać, poznawać, rozmiłować się w niej i.. wypełniać.
Codziennie powtarzamy „bądź wola Twoja”, ale jaka to jest wola?
Dowiemy się, gdy będziemy słuchać Boga, gdy wrażliwi będziemy na Jego głos, gdy otwierać będziemy Słowo Boże z nadzieją i pragnieniem, by poznać Jego wolę.
A potem? A potem: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według Słowa twego.”
I ostatnia, za to niezwykle ważna myśl związana z modlitwą.
Wczoraj mówiłem o niewinnym słowie, które jest potężnym narzędziem zwodzenia nas przez szatana. To słowo „jutro”. Jutro zaczniesz czytać Biblię, od jutra wszystko się zmieni.
W przypadku modlitwy szatan też ma pewne słowo, pewną pokusę.
Szatan skręca w środku na każdą modlitwę, ale zdycha, gdy słyszy modlitwę wspólnoty.
Szatan będzie cierpiał, ale zniesie twoją modlitwę. Jego pokusa i diabelska zachęta zawierać się będzie w słowie „osobno”.
Jak już tam chcesz się pomodlić, to trudno, ale zrób to… osobno.
Po co masz się pomodlić ze współmałżonkiem razem. Pomódlcie się osobno.
Po co masz się pomodlić razem z dziećmi? Dopilnuj, by się pomodliły, a sam czy sama pomódl się osobno.
Po co się modlić w kościele z ludźmi? Sam też się możesz pomodlić, osobno lepiej. Jedni za szybko, inni rozwlekle, a ty masz swoje tempo, osobno.
Po co się modlić we wspólnocie. Lepiej osobno.
Szatan boi się „razem”. Wie jakie ma znaczenie i moc wspólna modlitwa wierzących. Jezus naucza: „Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich.” (Mt 18,19b-20)
Różnimy się i czasem nie lubimy, nie pasujemy do siebie, ale powinniśmy się razem modlić. I nie chodzi o miejsce, ale o ducha, o to, by modlić się „zgodnie”.
Tymczasem każdy z nas włazi, do swojego kąta. Tak, mamy się modlić także w swojej „komorze”, ale to naprawdę jest dziwne, jak wspólnoty wprost dla siebie stworzone rozłażą się po kątach.
Mąż do jednego kąta, żona do drugiego kąta. Dzieci u siebie, każde oddzielnie i rodzice u siebie, każdy oddzielnie.
Gdyby tylko małżonkowie zechcieli modlić się razem, zgodnie, to nie byłoby rozwodów, bo niby jak rozwieść się z kimś, z kim klękam do wspólnej modlitwy?
Pięknym owocem tych rekolekcji byłoby to, gdybyście zaczęli modlić się razem. Mąż z żoną, razem. Rodzina razem.
Spróbujcie, proszę.
A jak by to było cudnie, gdyby razem zaczęli się modlić sąsiedzi?
Przecież ludzie u ludzi bywają. Czasem dla pijaństwa, tego nie pochwalam. Czasem dla godziwej imprezy, i bardzo dobrze. Czasem załatwiają jakieś sprawy, czasem pomagają, czasem (niestety) plotkują.
Dlaczego nie mieliby razem się pomodlić?
W miastach jest gorzej, na wioskach trochę lepiej, ale tak naprawdę, to dzisiaj ludzie się modlą, gdy ktoś umrze i jest stacja pogrzebu w domu oraz gdy jest obraz, który peregrynuje z domu do domu, z mieszkania do mieszkania.
Czy naprawdę trzeba czekać na czyjąś śmierć albo na kolejne nawiedzenie obrazu?
Być może w przyszłości, tej trudnej przyszłości Kościoła, będzie to jedyna forma spotkań Kościoła. Nie będzie księży, zamknięte świątyni. Prywatne mieszkanie stanie się Kościołem.
Bo co to jest Kościół? To święte zwołanie. Bóg woła a ludzie słyszą i się schodzą, jest zgromadzenie. Tam gdzie się wierzący gromadzą, tam jest Kościół. Jeśli się schodzą w katakumbach to tam jest Kościół. Jeśli w buszu, to tam jest Kościół. Jeśli w więzieniu, to tam jest Kościół.
Jeśli w mieszkaniu, przy ławie, to tam jest Kościół. Gdzie dwóch lub trzech zbiera się w Imię Jezusa.
Jakby to mocno przemieniło nasze społeczeństwo, gdybyśmy zaczęli się modlić. Gdyby zaczęły się modlić rodziny. Zaczęły modlić się ulice i wioski. Gdyby mieszkania zaczęły rozbrzmiewać modlitwą i Słowem Bożym.
Razem, nie osobno. Razem, nie po kątach.
Wtedy przetrwamy wszystkie czasy, także te trudne, a Kościół będzie silny duchem, silny modlitwą tych, którzy stanowią Kościół.