August, Jasio… wyjeżdżōmy na wirch

Rocznica poświęcenia kościoła własnego; (Ez 47,1-2.8-9.12); (Ps 46(45),2-3.5-6.8-9 R.: por 6); (1Kor 3,9b-11.16-17); Aklamacja (por. Ez 37,27); (J 4,19-24); 26 października 2025.

Jasna Góra czy Licheń? A może bazylika św. Piotra? Różne mogą być przedmioty licytacji, ja osobiście licytowałbym kościół w Winnicy. Może są większe kościoły, może gdzie indziej więcej kapie złota i głośniejsze grają organy, ale w kategorii przytulności i sacrum bijemy wszystkich na głowę.

Nie w tym jednak rzecz! Obchodzimy dzisiaj rocznicę poświęcenia kościoła i dobrze jest za tę świątynię Bogu dziękować, i dobrze jest przypomnieć sobie, że o tę świątynię trzeba się troszczyć i o nią dbać, jak o własny dom, ale nie w tym rzecz!

Rzecz w tym, by poukładać sobie w głowie wszystkie najważniejsze prawdy związane ze świątynią, przypomnieć sobie, co naucza nas Boże Słowo.

Zacznijmy od Ewangelii, od rozmowy Jezusa z Samarytanką. Jezus był Żydem i jak każdy z Żydów szanował i czcił świątynię Jerozolimską. Samarytanie to inny naród i inne wierzenia. Samarytanie mieli swoją własną świątynię na górze Garizim.

Jezus spotkał się z Samarytanką przy studni obok miasteczka Sychar. Z tego miejsca widać świętą dla Samarytan górę.

Kobieta pyta: „Ojcowie nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga.” (J 4,20)

I odpowiedź Jezusa: „Wierz Mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. (…) Nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec.” (J 4,21.23)

Jerozolima? Garizim? Licheń? Jasna Góra? Rzym? Winnica? Nie w tym rzecz! Bogu oddaje się cześć w Duchu i prawdzie!

Dzisiaj tam gdzie się nie obchodzi rocznicy poświęcenia kościoła czytana jest Ewangelia o faryzeuszu i celniku w świątyni (Łk 18, 9–14). Mamy faryzeusza, który nie ma nic wspólnego z Duchem i prawdą, ale stoi twardo w świątyni, praktykuje swoją wiarę, czyli pielęgnuje swoją obłudę i pychę.

Ten faryzeusz byłby taki sam na górze Garizim, w bazylice św. Piotra, w bazylice w Pułtusku i w naszym kościele. Mury nie zmienią człowieka.

Jakoś o tym zapominamy! Czasem czynimy z kościoła taki listek figowy! Przecież chodzę, na tacę daję, wszystko jest w porządku.

Może tak, a może nie? Bogu oddaje się cześć w Duchu i prawdzie! Można być bardzo gorliwie praktykującym katolikiem i kompletnie mijać się z Bogiem, przez życie pełne nieprawości zaprawionej pychą.

Gdzie jest zatem ta prawdziwa świątynia? Gdzie jej szukać? Odpowiedź przynosi drugie czytanie: „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? (…) Świątynia Boga jest świętą, a wy nią jesteście.” (1Kor 3,16.17b)

Świątynia to miejsce, gdzie przebywa Bóg. Podstawowym miejscem mieszkania Boga jest człowiek, jego wnętrze, dusza, serce, nazwij to jak chcesz.

Chrześcijaństwo to nie kościoły, chorągwie, dzwony i organy, ale Bóg z tobą i ty z Bogiem. Wszystko inne – kościoły, dzwony i organy mają temu służyć, mają temu pomagać.

Bóg z tobą i ty z Bogiem – to jest kluczowa sprawa, bez której nie ma chrześcijaństwa.

Bardzo wielu ludzi żyje bez Boga. Może są formalnie ochrzczeni i zapisani w parafialnej kartotece, może zajrzą czasem do kościoła, a może zaglądają nawet co niedziela, ale tak naprawdę żyją bez Boga.

Bóg jest nikim, jest nieobecny, nieważny, nieistotny. Nieważne są przykazania, nieważna jest Ewangelia. Może jest jakimś niejasnym wspomnieniem, ale kimś, kogo nie można traktować poważnie.

On po prostu nie istnieje, nie jest brany pod uwagę, ludzie się z Nim nie liczą. Tego nie można nazwać chrześcijaństwem.

Chrześcijaństwo to Bóg z Tobą i ty z Bogiem. Jeśli tego Boga nie ma, to świątynia jest pusta, przestaje być świątynią, chrześcijaństwo się kończy albo raczej nigdy go nie było.

Teraz ważna uwaga! Nie chodzi mi o poczucie wyższości moralnej, jakiejś doskonałości, świętości. Tak powinno być i to jest jakiś drogowskaz, ale umówmy się, że nawet starając się dalecy będziemy, tu na ziemi, od tego celu.

Chrześcijanin dźwiga ze sobą wszystkie swoje słabości, ułomności, niedoskonałości i grzechy, ale w tym wszystkim jest Duch i Prawda. Ta prawda może być obecna jak coś z czym się mijam, do czego nie dorastam, nie osiągam, ale ta prawda jest jako odniesienie do mojego życia.

Mała ilustracja… Czasami a nawet, niestety, często okazuje się, że narzeczeni przychodzący załatwiać ślub mają ten sam adres zamieszkania.

Zwykle zadaję im pytanie dotyczące tego wspólnego adresu: „czy wiecie, że źle robicie”. Najczęściej słyszę odpowiedź „wiemy”. Czasem jednak odpowiedź jest „nic w tym złego”. Czasami nawet „to świetny pomysł i decyzja”.

Różnica jest kolosalna. W pierwszym przypadku, ktoś wszedł na bezdroża, które są dla niego niebezpieczne i złe, ale zdaje sobie z tego sprawę, wie o tym, uznaje to.

W drugim przypadku jest się na takich samych bezdrożach, które grożą zatraceniem, ale nic nie zakłóca dobrego samopoczucia.

To samo tyczy się mnóstwa innych rzeczy. Na przykład przebaczenia. Możemy mieć brak przebaczenia, ale z poczuciem, że Ewangelia uczy czegoś innego, z poczuciem wezwania do przebaczenia, ale ze świadomością swojej niemocy, nieprzebaczeniem, ale wołaniem do Boga by dał nam siły.

I możemy mieć nieprzebaczenie, które staranie pielęgnujemy i nie pozwalamy, by jakiś tam Bóg i jakaś tam Ewangelia burzyły nasze słuszne nieprzebaczenie.

Widzimy różnicę?

Chrześcijanin niesie swoje słabości i grzechy, ale w tym życiu jest Bóg, jest Jego światło, jest drogowskaz. Jest wreszcie On sam, bo chrześcijaństwo to nie tylko wskazówka, ale siła (łaska), która płynie z obecności Boga.

Powiem wam czym jest chrześcijaństwo… a raczej pokażę.

Jest taki film Kazimierza Kutza z 1972 roku – „Perła w koronie”. Opowiada o strajku górników w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Chcę zwrócić uwagę na końcówkę tego filmu, gdzie górnicy kończą zwycięsko strajk i „wyjeżdżajōm na wirch”.

Są wycieńczeni strajkiem głodowym, słabi, słaniający się na nogach. Każdy z nich sam by się przewrócił, ale wspierają się ramionami jedni w drugich. Brudni, czarni, oczy tylko im świecą.

Wrzuciłem ten fragment na YouTube, obejrzyj go i oglądając ten fragment poczuj, że to jest chrześcijańskie życie tu na ziemi. Pełne słabości, ale na końcu zwycięskie.

I zobacz kontrast – ludzie czekający na górników – żony, matki, dzieci. Wszystko pełne światła, uroczyste stroje, oczekiwanie. I zderzenie tych światów.

To oczywiście jest jakaś konkretna, ludzka historia, ale można zobaczyć w tym obraz tego jak kościół chwalebny przyjmuje kościół pielgrzymujący.

Jak zobaczysz synka, głównego bohatera, który ojcu daje jabłko przypomnij sobie werset z Apokalipsy: „Zwycięzcy dam spożyć owoc z drzewa życia, które jest w raju Boga.” (Ap 2,7b)

To jest chrześcijaństwo i to jest Kościół. Mnie osobiście inne chrześcijaństwo i inny Kościół nie interesuje.

W 1958 roku Józef Ratzinger (późniejszy Benedykt XVI) opublikował artykuł „Die neuen Heiden und die Kirche” („Nowi poganie i Kościół”). Przyszły papież miał wtedy 31 lat.

Ratzinger analizuje w swoim tekście duchowy stan chrześcijaństwa w powojennej Europie. Zauważa, że chrześcijaństwo utraciło realny wpływ na codzienne życie, a wielu ochrzczonych żyje tak, jakby Boga nie było. To nie są już poganie spoza Kościoła, lecz poganie wewnątrz Kościoła.

Pisze: „Kościół współczesny w swej istocie stał się Kościołem pogan — nie jak dawniej Kościołem z pogan, którzy stali się chrześcijanami, lecz Kościołem pogan, którzy wciąż nazywają się chrześcijanami.”

W czasach apostolskich poganie wchodzili do Kościoła i stawali się chrześcijanami. Dziś chrześcijanie pozostają formalnie w Kościele, ale w praktyce żyją jak poganie. Tym samym Kościół „stał się Kościołem pogan”, ponieważ jego członkowie utracili żywą wiarę.

Nie chodzi o kogoś, kto czci innych bogów, lecz o człowieka, „który nie żyje z wiary, lecz z czysto ludzkiego rozumu i społecznych konwencji.”

Tacy ludzie są ochrzczeni, uczestniczą w tradycjach religijnych, ale nie wierzą realnie w Bożą obecność i objawienie. W efekcie chrześcijaństwo staje się zbiorem symboli kulturowych, a nie żywą relacją z Bogiem.

Ratzinger stwierdza też, że Kościół instytucjonalny nie potrafi się z tym pogodzić, utrzymuje zewnętrzne formy (liturgię, struktury, sakramenty), ale one coraz mniej znaczą, bo ludzie przystępują do sakramentów z przyzwyczajenia a wiara nie przenika ich życia.

Kościół zaczyna przypominać „społeczność kulturalną”, a nie „wspólnotę zbawienia”. Nadzieja w „małej reszcie”. Ratzinger przewiduje, że autentyczne chrześcijaństwo przetrwa w małych wspólnotach, które będą „żywym zaczynem” dla przyszłego Kościoła. „Kościół przyszłości nie będzie już masową instytucją, lecz wspólnotą ludzi, którzy naprawdę wierzą.”

Ten tekst był proroczy: przewidział zjawiska, które dopiero miały nadejść – masową sekularyzację w Europie, obojętność religijną, rozpad praktyk sakramentalnych, potrzebę nowej ewangelizacji.

Wiele kościołów i wiele parafii zaczyna przypominać muzea. Piękne wnętrza, piękna oprawa, ale to tylko historia tego co było, co minęło i czego nie ma.

Mnie nie interesuje bycie kustoszem muzeum. Cenię i lubię historię, ale nie ma we mnie zgody na robienie z kościoła muzeum, gdzie od czasu do czasu urządzane są warsztaty dla chętnych.

Nie ma we mnie zgody, by stać się mistrzem ceremonii w radosnym przywitaniu na świecie nowego obywatela (dawniej mówiono na to chrzest) i w dostojnym pożegnaniu, gdy trzeba kogoś pochować.

Nie jestem kimś do wynajęcia, by się pomodlił. Jestem prezbiterem – starszym we wspólnocie, który ma przewodniczyć modlitwie wspólnoty.

Nie chcę być wynajętym administratorem, który zadba, by było ciepło w kościele, chodniki na cmentarzu równe i by ptaki nie zanieczyszczały grobów. Mogę być tym, który dzieli wspólną odpowiedzialność za to co nasze.

Interesuje mnie tylko Kościół w Duchu i Prawdzie. Interesuje mnie Kościół Żywy i Prawdziwy, czyli serc wspólnota. Słaby, grzeszny, potłuczony, ale prawdziwy.

Prawdziwy i żywy.

To co żyje rozwija się i rośnie. Jeśli się zmniejsza i marnieje, to znaczy, że umiera.

Przed ponad rokiem prosiłem o publiczne deklaracje zaangażowania w życie naszej parafii. Chodziło o określenie pewnej miary żywotności naszej parafii. Nie jest to miara doskonała, ale jakaś jest. To taka miara „małej reszty”.

I chodziło o to, co przy kolejnej deklaracji (chcemy to czynić co rok) wyjdzie. Czy jest nas więcej czy mniej? Czy liczba zaangażowanych i chcących to upublicznić będzie większa, czy mniejsza? Jednym słowem żyjemy i rozwijamy się, czy marniejmy, zwijamy się i umieramy?

Po tej deklaracji zapowiedziałem także, że jeśli będziemy się zwijać, to i ja się będę zwijał. I nie chodziło tu o jakieś obrażanie i pretensje, bo ja Winnicę pokochałem i chcę tu być pochowany, ale o ratunek dla parafii, która powinna mieć szansę na innego prezbitera, który będzie potrafił zatrzymać upadek i dać jakiś rozwój. Nie wegetację tylko rozwój.

W tym pierwszym składaniu deklaracji, przed ponad rokiem, złożono 43 deklaracje. W tym roku, po misjach, przez trzy niedziele i jeszcze trochę, złożono… 43 deklaracje.

Nie zwijamy się, ale też nie rozwijamy.

W tym miejscu chcę przeprosić tych, którzy przed rokiem złożyli swoje deklaracje a ja ich gotowości nie wykorzystałem.

Przepraszam za to, to nie było moje lekceważenie, raczej niemoc i bezsiła, która mnie dopadała. Gdyby nie moje zaniedbania na pewno tych deklaracji byłoby więcej.

Długie to kazanie, ale czasem tak wychodzi… Zostało nam jeszcze jedno czytania, z Ezechiela, o strumieniu, rzece, która wypływa spod prawej strony świątyni. Rzeka ta płynie przez pustynię i wpada do Morza Martwego.

Płynie przez pustynię i wpada do Morza Martwego, ale pustynia przestaje być pustynią, wyrastają przy rzece drzewa a Morze Martwe przestaje być martwe.

To wszystko czyni rzeka, która wypływa spod prawej strony świątyni.

A świątynia? Tu już nie mamy wątpliwości. To ty i ja! „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? (…) Świątynia Boga jest świętą, a wy nią jesteście.” (1Kor 3,16.17b)

Zobacz co wychodzi z ciebie, co płynie z ciebie, i jakie daje to skutki, owoce? Czy twoja rzeka przynosi życie? Zamienia pustynię w ogród a to co martwe ożywia?

A może odwrotnie? Czasami mówi się o niektórych ludziach, że wylewa się z nich żółć. To nie przynosi dobra, to truje.

Dzisiaj obchodzimy rocznicę poświęcenia tego kościoła. Dobrze, że go mamy, troszczmy się o niego. Przychodźmy do niego jak do swojego domu, słuchajmy Słowa, korzystajmy z sakramentów, by Bóg był z nami a my z Bogiem.

Troszczmy się o naszą parafię, naszą Winnicę, naszą wspólnotę. To moja i twoja odpowiedzialność. Moja i twoja sprawa.

W pojedynkę słabi i nic nie znaczący, razem silni i zwycięzcy, wyjeżdżōmy na wirch.