Czyńcie uczniów

Wniebowstąpienie Pańskie; Dz 1, 1-11; Ps 47 (46), 2-3. 6-7. 8-9; Ef 1, 17-23; Mt 28, 16-20; Winnica 28 maja 2017

Gdy ktoś odchodzi to jego słowa, wypowiadane wtedy, traktuje się szczególnie poważnie. Zatem szczególnie poważnie potraktujmy słowa Jezusa wypowiedziane przed Jego odejściem, przed wniebowstąpieniem.

Są tam słowa wielkiej pociechy: „Oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata.” (Mt 28,20b) Jest zapewnienie o Jego władzy: „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi.” (Mt 28,18b)

I jest polecenie: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody.” (Mt 28,19a) Przyjrzyjmy się temu poleceniu.

Jest to nakaz misyjny, który nie pozwala nam poprzestać na własnej więzi przyjaźni z Bogiem. Trzeba także innych do tego prowadzić. Trzeba porzucić bierność i wybrać aktywność.

W kontekście całego Pisma Świętego odkrywamy, że to misyjne zadanie powierzone jest całemu Kościołowi, wszystkim wierzącym. Oczywiście według miary ich możliwości. To nie jest tak, że za głoszenie wiary odpowiedzialne są tylko jakieś kościelne elity – przygotowani misjonarze świeccy i duchowni.

Odpowiedzialni jesteśmy wszyscy.

Chcę teraz powiedzieć rzecz niesłychanie ważną. W tym nakazie misyjnym Jezusa zawarta jest pewna metoda. Tłumaczenie nie oddaje tej metody. Mamy: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody.” W oryginale greckim jest tam nie nauczajcie, ale uczyńcie uczniami (μαθητευσατε – mathēteusate).

Uczeń Jezusa ma nie tylko nauczać innych, tak, by oni coś tam wiedzieli. On ma czynić uczniów, czyli tak przekazać wiarę, by pozyskany uczeń sam był aktyny i pozyskiwał kolejnych uczniów, ale takich, którzy sami będą pozyskiwać uczniów, którzy znowu będą pozyskiwać uczniów, i tak dalej.

By dobrze to zrozumieć podam teraz zadanie. Co lepsze byłoby dla Kościoła? Pozyskać misjonarza, który rokrocznie pozyskiwać będzie dziesięć tysięcy wiernych, czy takiego, który pozyska rocznie jednego, ale takiego, że ten pozyskany pozyska kolejnego, który też będzie umiał pozyskiwać.

Ktoś powie, że to niewiele, że lepiej mieć tego, który porywać będzie dla Chrystusa rocznie dziesięć tysięcy?

Nic bardziej mylnego.

Załóżmy, że ten porywający misjonarz pracować będzie aktywnie 64 lata. Wątpię, by tak było, ale niech tam. Nawróci 640 tysięcy.

A co się stanie, gdy zastosujemy metodę czynienia uczniów, którzy będą czynili uczniów, którzy będą czynili uczniów?

Pierwszego roku będzie jeden, drugiego roku dwóch. Trzeciego czterech. Czwartego ośmiu. Potem 16, potem 32, potem 64, 128, 256, 512, 1.024, 2.048, 4.096, 8.192, 16.384, 32.768, 65.536, 131.072, 262.144, 524.288, i przekraczamy milion, dokładnie 1.048.576. Minęło dwadzieścia jeden lat. Do 64 lat jeszcze trochę.

Skąd ta liczba 64? Jest taka legenda, że wynalazca szachów zaproponował zachwyconemu szachami władcy, by zapłacił za grę zbożem. Na pierwszym polu jedno ziarno, na drugim dwa, potem cztery, osiem i tak dalej.

Szachownica ma 64 pola. Władca się zgodził nie rozumiejąc, jak zresztą my wszyscy, co to znaczy ciąg geometryczny. Gdzieś znalazłem wizualizację ile to musiałoby być zboża. „Z obrazowych wyliczeń wynika, że odpowiada to ilości zboża zebranego ośmiokrotnie z powierzchni całej kuli ziemskiej albo też mieszczącej się w spichlerzu
o wysokości 4 m, szerokości 10 m i długości aż 300 mln km.” (http://jelonka.jgora.pl/szachy/legenda/)

Oczywiście to model czysto teoretyczny, ale dobrze pokazuje, co się dzieje, gdy z bierności przechodzimy w aktywność. Gdy nie tylko wykuwamy na blaszkę naukę Jezusa, ale potrafimy ją przekazać innym.

Przekazujmy ją zatem.

Zanim jednak ruszymy do Afryki czy Azji musimy zadbać o inne, znacznie bliższe poletko misyjne.

Tym zadaniem misyjnym są nasze dzieci.

Dobrze, że mamy katechezę w szkole. Dobrze, że mamy Mszę Świętą dla dzieci. Jednak bardzo niedobrze, gdy zagości w nas przekonanie, że ksiądz i katecheta odpowiedzialny jest za religijne wychowanie dzieci i ich wiarę. Jest bardzo źle, gdy zrzucamy całą odpowiedzialność na księdza i katechetę. To prowadzi do klęski i ruiny. I powiem wprost – do zniszczenia Kościoła.

Za religijne wychowanie dzieci odpowiedzialni są rodzice. Za stworzenie w rodzinie klimatu wiary odpowiedzialni są rodzice. Za nauczanie dziecka prawd wiary odpowiedzialni są rodzice.

Rodzice, nikt was nie zastąpi w tej roli. Żaden ksiądz, żaden katecheta. Oni mogą co najwyżej być waszymi pomocnikami, ale nigdy nie wejdą na pierwsze miejsce.

Powód dla którego tak się dzieje nazywa się „autorytet”. Macie dla swoich dzieci nieporównywalnie większy autorytet niż jakikolwiek ksiądz, czy jakakolwiek katechetka.

Wielokrotnie o tym mówię w czasie spotkań dla rodziców i chrzestnych. Jeśli ksiądz będzie mówił dziecku o potrzebie codziennej modlitwy a dziecko nie będzie jej widziało w domu, to nie uwierzy, że jest to ważne. Jeśli katechetka nauczać będzie o niedzielnej Mszy Świętej a dziecka nikt na tę Mszę Świętą nie będzie prowadził, to dziecko nie pojmie, że jest to naprawdę ważne.

Dziecko uczy się naśladując. Gdy mały Jaś prowadzony jest do kościoła przez mamę (częsty to widok), to czego się uczy? Tego oto, że kościół, to miejsce dla kobiet i dzieci. Duża szansa, że w dorosłości powieli ten model.

W rodzicach leży fundament i klucz do religijnego wychowania dzieci. Nie można tego obowiązku nikomu przekazać ani zlecić.

I chodzi o coś więcej niż przykład. Chodzi też o wyjaśnianie świata, nazywanie rzeczy, opowiadanie historii biblijnych.

To od ojca i matki dziecko powinno dowiadywać się pierwszych rzeczy o Jezusie, o krzyżu, o kościele, o Biblii. Nie chodzi tu o wielkie wykłady, ale proste stwierdzenia, pierwsze informacje.

Zdaję jednak sobie sprawę, że teraz w wielu rodzicach rodzi się spore napięcie. Z jednej strony czują, że w tym co teraz ode mnie słyszą jest racja. Jednocześnie kochając swoje dzieci, chcą dla nich dobra. Wierzą, że wiara jest czymś istotnym dla człowieka i chcą „wyposażyć” w wiarę swoje dziecko.

Z drugiej zaś strony czują zakłopotanie i zawstydzenie. Nie bardzo sobie radzą z mówieniem o rzeczach religijnych w ogóle a w rozmowach z dzieckiem o Bogu szczególnie.

I tu akurat przyda się ksiądz. Chcę zadeklarować naszą pomoc. Nie możemy was wyręczyć w wychowaniu dzieci, ale możemy wam pomagać.

Chcę, by przybrało to bardzo konkretne formy w czasie przygotowania dzieci do przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej. Do tej pory była katecheza w szkole, była Msza Święta o 11.00.

W wielu parafiach są jeszcze dodatkowe spotkania dla dzieci i rodziców, ale co do nich mam mieszane uczucia. Uznając, że są potrzebne w praktyce są dodatkową katechezą dla dzieci, której mają w wystarczającej ilości. Dla rodziców zaś bywają nauczaniem o ich obowiązkach, których często nie podejmują. Nie ze złośliwości czy niechęci, ale zwykłej nieumiejętności.

Chciałbym od września zaproponować następujący układ. Będę rodziców uczył tego jak mają uczyć swoje dzieci. Chcę bardzo praktycznie pokazywać rodzicom jak mają wprowadzać swoje dziecko w wiarę? Na szczegóły przyjdzie jeszcze czas.

Czy to będzie przymusowe? Oczywiście, że nie! Z niewolnika nie ma nawet pracownika a co tu powiedzieć o nauczaniu wiary.

Jestem jednak pełen optymizmu i dobrych myśli, które zasadzają się na jednej fundamentalnej rzeczy: rodzice kochają swoje dzieci i chcą ich dobra.

Myślę więc, że wejdą w ten pomysł nawet jeśli sami borykają się ze swoją wiarą, jeśli coś tam zaniedbali coś tam się poplątało.

I podzielę się jeszcze jedną nadzieją. Gdy rodzice wrócą do katechizacji swoich dzieci, to nie tylko w dzieciach rosnąć będzie wiara. Rosnąć będzie także w rodzicach.

Tak naprawdę wiarę przyjmujemy w pełni wtedy, gdy zaczynamy się nią dzielić. Wiara staje się nasza, gdy stajemy się jej nauczycielami i przekazicielami. Choćby naszym uczniem było nasze własne małe dziecko.

I wtedy, tak wierzę, prostować się będzie niejedno życie, rozwiązany będzie niejeden węzeł, wątpliwości i zwątpienia będą przezwyciężone.

A Kościół stanie się silny. Silny nie mocą i mądrością jakiegoś przywódcy, ale mocą, mądrością i wiarą każdego, kto ten Kościół tworzy.

I będę mógł spokojnie umrzeć.