Jak wierzyć w trudnych czasach? Rekolekcje [1]

Zapraszam na rekolekcje: „Jak wierzyć w trudnych czasach?”

Nie znacie dnia ani godziny

Kazanie dostępne także w wersji mp3:

Bezpośredni link do pobrania tutaj:

https://api.spreaker.com/v2/episodes/17401887/download.mp3

Chciałbym, zgodnie z zapowiedzą, poprowadzić rekolekcje, które będą odpowiedzią na pytanie: „Jak wierzyć w trudnych czasach?”

Dlaczego taki temat? Idą trudne czasy, po części już są, i zwyczajnie trzeba się do nich przygotować.

Zaczynamy zatem.

Jak świat światem prześladowcy Kościoła zazwyczaj nie byli nastawieni na bezmyślny mord. Nie chcieli pokonać ciała, ale pokonać ducha.

Cesarstwo rzymskie nie myślało o eksterminacji chrześcijan, by ich po prostu wytłuc, bo nie miało sensu i nie było ekonomicznie uzasadnione zabijanie podatników.

Urzędnikom cesarstwa zależało na czymś innym, na apostazji – na odstępstwie, nawet udawanym. Czasem wprost namawiano chrześcijan – możecie sobie wierzyć w co chcecie i jak chcecie, ale teraz po prostu rzućcie drobinę kadzidła na ołtarzu bożków, tak, by inni to widzieli. Zrobisz to i będziesz wolny.

To naprawdę długa tradycja. Chciałbym zatrzymać się przy dwóch przykładach.

Pierwszym niech będzie postać piętnastoletniego chłopca. Nazywał się José Sánchez del Río i był uczestnikiem powstania, które dziewięćdziesiąt lat temu wybuchło w Meksyku, w obronie prześladowanej wiary. Chłopiec wzięty do niewoli, był torturowany.

Chciano by wyrzekł się wiary. Na jego oczach powieszono innego powstańca. Chciano by chłopiec wyrzekł się wiary. Pocięto mu nożem stopy i zaprowadzono na cmentarz, stawiając go nad wykopanym grobem. Nie chciano go zabijać, chciano „tylko”, by wyrzekł się wiary. Pchnięto go nożem, by wyrzekł się wiary.

Nie wyrzekł się wiary. Zawołał „Viva Cristo Rey!” (Niech żyje Chrystus Król!) i prosił by go rozstrzelano.

Zabito go strzałem z pistoletu. Gdy leżał na ziemi własną krwią nakreślił na ziemi znak krzyża i umarł. Święty męczennik – José Sánchez del Río. Piętnastoletni chłopiec. Niedawno był beatyfikowany i kanonizowany.

Druga historia.

Jan Paweł II beatyfikował 25 października 1992 roku 122 męczenników – ofiar wojny domowej w Hiszpani. Zostali oni zamordowani z nienawiści do wiary. Wśród nich była grupa „Męczenników z Barbastro” – 9 księży, 5 braci zakonnych i 37 kleryków, wszyscy ze Zgromadzenia Misjonarzy Klaretynów.

Historia się powtarza – nie chciano ich zabić. Chciano, by wyrzekli się Chrystusa. Oprawcy mówili: „My nie nienawidzimy was, ale wasz stan i strój, jaki nosicie. Zrzućcie te sutanny, a staniecie się tacy sami jak my i wtedy was uwolnimy.”

Nie wyrzekli się wiary, zostali zamordowani.

Chciałbym, byśmy znaleźli to co łączy owe wydarzenia – prześladowania Kościoła w Meksyku i Hiszpanii.

To co łączy te historie to fakt, że oba wydarzenia miały miejsce w bardzo tradycyjnie katolickich krajach. I w Meksyku, i w Hiszpanii katolicy stanowili większość a ludzie masowo chodzili do kościoła.

Czy ktoś mógł pomyśleć, że w takich krajach dojdzie do prześladowania wiary? I to nie przez zewnętrznego wroga, najeźdźcę, ale przez brata i sąsiada.

W Hiszpanii zamordowano 12 biskupów, 4194 księży, 2365 zakonników, 283 zakonnice i tysiące wiernych świeckich. Zniszczono ponad 2000 świątyń.

To nie było w centralnej Afryce, to nie było w średniowieczu, to było w chrześcijańskiej Europie, osiemdziesiąt lat temu.

Porównując to z okupacją hitlerowską Polski można powiedzieć, że w Hiszpanii w trzy razy krótszym czasie zamordowano dwa razy więcej duchownych.

Najgorzej jest wtedy, gdy brat nienawidzi brata.

Meksyk i Hiszpania to bardzo katolickie kraje… tak jak Polska.

Czy tym samym wieszczę i straszę przyszłymi prześladowaniami, które miałyby wybuchnąć?

Ani wieszczę, ani straszę. Chcę tylko przypomnieć słowa Pisma: „Nie znacie dnia ani godziny.” (Mt 25,13b)

Błogosławiony bp. Leon Wetmański w roku 1932 roku napisał swój testament. Znalazły się w nim takie słowa: „Jeżelibyś, Boże Miłosierny i Dobry, dał mi łaskę, którą nazywają śmiercią męczeńską, przyjmij ją głównie za grzechy moje i za tych, którzy by mi ją zadawali, aby i oni Ciebie, Boże Dobry i Miłosierny, całym sercem kochali”.

Już rok później młodzież z Hitlerjugend śpiewała: „Żaden podły ksiądz nie wydrze z nas uczucia, że jesteśmy dziećmi Hitlera. (…) Precz z kadzidłami i wodą święconą. Kościół nie rozumie, co dla nas jest cenne. Ta swastyka przynosi zbawienie światu; chcę podążać za nią krok w krok…”

Czy można było przypuszczać, że naród niemiecki, naród z taką kulturą, który wydał Kanta, Goethego i Bacha da się tak opętać i dopuści się takich zbrodni?

A jednak! Obaj płoccy biskupi trafili do obozu koncentracyjnego. Obaj zginęli, obaj nie mają nawet grobu. Ich losy podzieliły setki duchownych i świeckich – zamordowanych z nienawiści do wiary.

Wróćmy do współczesności. Do obrazu, który zapewne wszyscy macie w oczach. To było w 2015 roku. Zamaskowani bojownicy Państwa Islamskiego prowadzą nad brzeg morza 21 koptyjskich chrześcijan, ubranych w pomarańczowe kombinezony.

Nagrywają ich egzekucję. Świat zobaczył jak męczennicy w chwili śmierci modlili się o umocnienie w wierze i przebaczenie dla oprawców. Nie wyparli się wiary.

Opowiadam tę historię po to, by móc zadać ci w czasie tych rekolekcji dwa pytania. Te same pytania zadaje sobie.

Pierwsze dotyczy tego co my byśmy zrobili w chwili, gdyby nas postawiono przed wyborem – zaprzyj się wiary, podepcz krzyż a będziesz żył! Albo trwaj w tym co wierzysz i oddaj życie!

Co byśmy zrobili? Co byś zrobił? Niezależnie od tego co myślisz, to dzisiejsza odpowiedź brzmieć musi: „nie wiem”. Na tyle się znamy, na ile nas sprawdzono.

Moja osobista refleksja, gdy poznawałem dzieje prześladowań w Meksyku, była taka, że można było przeżyć podwójne zaskoczenie. Jedno dotyczyło tego ilu utwierdzonych, bogobojnych, świątobliwych i pewnych chrześcijan zaparło się Chrystusa. A drugie zaskoczenie dotyczyło tego ilu grzeszników, łajdaków, ludzi „nic nie wartych”, stanęło w obronie wiary i oddało życie.

Nie znamy odpowiedzi, ale pytanie warto sobie stawiać i badać swoją wiarę, badać swoje serce.

Drugie pytanie też dotyczy twojej wiary, ale trochę w innym kontekście. Stała polityka prześladowców Kościoła, czy to był Rzym cesarzy, czy to był Meksyk czy Hiszpania, hitleryzm czy komunizm, była taka, że pierwsze uderzenie szło w duchownych. Stara zasada – uderz w pasterza, z nadzieją, że rozproszą się owce.

Zatem pytanie, które chcę zadać jest takie: Co stanie się z twoją wiarą, gdy dojdzie do sytuacji, gdy jakiś wewnętrzny czy zewnętrzny totalitaryzm uderzy w duchownych? Część zostanie uwięziona, część wyrzucona z kraju, część zapewne zabita, część zdradzi i wyprze się swoich święceń. Zostaną może jakieś ukrywające się niedobitki.

I co wtedy? Co stanie się z twoją wiarą? Ocaleje, będzie się rozwijać? Czy skarleje, zamrze? Co stanie się z twoją wiarą? Nie ma księdza, nie ma Eucharystii, kościoły zamknięte, zburzone, nie ma spowiedzi, nie ma katechezy, kazań, pouczeń, przypomnień.

Nie znacie dnia ani godziny. Co wtedy?

Chcę teraz przywołać nieprawdopodobną historię, która brzmi jak bajka, z tym tylko, że wydarzyła się naprawdę.

Jeden z księży w 2001 roku wyjechał do Rosji, do Archangielska, szukając tam potomków katolików, organizując życie parafialne.

Dla zrozumienia tej całej historii ważny jest geograficzny kontekst jego pracy. Ów ksiądz przyjeżdżał czasem do Polski, opowiadał o swojej pracy a polskie parafii wspierały jego duszpasterstwo.

Kiedyś, w czasie jednej z wizyt, opowiadał tak: Gdyby Archangielsk był w Warszawie, to jego najbliższy kolega-ksiądz na północy, byłby w Sztokholmie, na południu, byłby w Budapeszcie, na wschodzie byłby w Mińsku białoruskim, a na zachodzie w Paryżu.

Pracował w takich warunkach i któregoś dnia wybrał się do sąsiedniego miasta – jakieś 400 km, na spotkanie z grupą katolików.

W czasie tego spotkania, do sali, którą wynajęli w jakimś domu kultury wszedł dziadek, opatulony w kożuch i powiedział wszystkim po polsku: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.

Ksiądz go zapytał: „Skąd się wzięliście, co was sprowadza?” A dziadek śmiało i konkretnie: „Ja przyszedł do Pierwszej Komunii Świętej”.

Ksiądz na to: „O, nie tak zaraz, najpierw trzeba zdać katechizm!”

A dziadek na to: „A ja zdał”.

„U kogo?”

Dziadek: „A u swojego proboszcza.” Przypomnę: Sztokholm, Budapeszt, Mińsk, Paryż. Jedyny ksiądz na tysiącach kilometrów kwadratowych, a tu taki tekst.

Ksiądz mówi: „I trzeba do spowiedzi.”

A dziadek: „Ja był. U swojego proboszcza.”

Co się okazało? Ów dziadek jako chłopiec przygotowywał się w 1939 lub 1940 roku do Pierwszej Komunii. Zdał katechizm, w sobotę był u spowiedzi, a w nocy z sobotę na niedzielę załadowali wszystkich do bydlęcych wagonów i wywieźli na Sybir.

Człowiek ten po sześćdziesięciu latach spotkał wreszcie księdza, by poprosić go o Komunię.

Nie znacie dnia ani godziny.

Czy twoja wiara przetrwała by sześćdziesiąt lat? Czy przechowałbyś Boga w sercu?

Opowiem jeszcze jedną historię. Historię Simona Zao – chińskiego chrześcijanina.

Simon Zao nawraca się na chrześcijaństwo jako młody człowiek. To, co dała mu wiara to uzdrowienie z nienawiści, którą czuł do osób, które skrzywdziły jego rodzinę. Zapragnął dzielić się tym skarbem – głosić ewangelię, ogłaszać chwałę Boga, zostać misjonarzem.

Simon Zao razem z innymi chrześcijanami wyruszyli do odległej prowincji Chin, by głosić Chrystusa muzułmanom, większość tej drogi przebyli pieszo. W 1948 roku, kiedy komuniści doszli do władzy, wszyscy zostali aresztowani. Simon miał wtedy żonę, która była w ciąży. Żona poroniła, potem zmarła w więzieniu. Simon Zao został skazany na 45 lat więzienia.

Próbowano zmusić go do wyparcia się wiary a przynajmniej do tego, by się nie modlił – bezskutecznie. Wysłano go do obozu pracy – więźniowie pracowali w kopalni węgla. Większość więźniów umierała po 6 miesiącach takiej pracy. Pracowano 14 godzin dziennie przez 7 dni w tygodniu. Simon ewangelizował współwięźniów. Wielu z nich doprowadził do Chrystusa. Po wielu latach przeniesiono go do fabryki chemicznej.

W 1988 roku Simon Zao wychodzi na wolność. Wspaniałomyślnie skrócono mu więzienie o 5 lat. Wyszedł na wolność po 40 latach obozów pracy. Miał 70 lat, siwe włosy i siwą brodę. Nikt na niego nie czekał, nikt nie pamiętał. Nie miał żadnych środków do życia. Zbudował szałas i wegetował w nim czekając na śmierć. Nigdy nie zaparł się Boga i tego, że Ewangelię należy nieść dalej.

Dowiedzieli się o nim okoliczni chrześcijanie, zatroszczyli się o niego. Przekonali go, by o swojej historii złożył świadectwo. Opierał się, ale w końcu to uczynił. Jego świadectwo zasiało pragnienie wiernej ewangelizacji w sercach tysięcy ludzi. Simon Zao zmarł 7 grudnia 2001 roku.

To nie jest bajka, to prawdziwa historia człowieka, który się nie załamał, który był wierny Bogu w każdej chwili swego życia.

Czy twoja wiara przetrwała by czterdzieści lat obozu pracy? Czy przechowałbyś Boga w sercu? Czy moja wiara przetrwała by czterdzieści lat? Czy ja przechowałbym Boga w sercu?

Nie wiemy tego, ale stawiajmy sobie takie pytania. Odważne pytania, na miarę trudnych czasów jakie idą.

A idą trudne czasy, już są. Czasy, gdzie nie prześladuje się jeszcze chrześcijan, ale jawnie kpi z wiary. Idą trudne czasy, gdzie może nie będą zabijać księży, ale kiedy oni zwyczajnie wymrą. Idą trudne czasy, gdzie ludzie tysiącami będą odchodzić od Kościoła.

Czasy mojego studiowania to seminarium mieszczące w swoich murach ponad 190 kleryków. Teraz, w tych samych murach, jest tych kleryków tylko 30. Wyświęceni w czasach prosperity księża są obecnie jeszcze w sile wieku, choć mówienia tak o mężczyźnie po pięćdziesiątce, to trochę nadużycie. Jednak za trzydzieści lat, jeśli dalej będą żyć, to będzie to pokolenie dziadków.

Idą trudne czasy, ale będą one też błogosławione. Błogosławione, bo trud i wysiłek oczyszcza.

Nasze rekolekcje mają tytuł: „Jak wierzyć w trudnych czasach?” Ich celem jest rozpoznanie naszej wiary, umocnienie jej i przygotowanie jej na trudne czasy.

Nie znamy dnia ani godziny. Bądźmy więc gotowi na każdy dzień, na każdą godzinę.