Bóg może przyjść bocznymi drzwiami

Święto Ofiarowania Pańskiego, Ml 3,1-4 (Hbr 2,14-18); Ps 24,7-10; Łk 2,32; Łk 2,22-40; Winnica 2 lutego 2015 roku.

Na początku wróćmy do proroctwa Malachiasza i zobaczmy jaki jest nastrój tych słów, jakimi obrazami prorok się posługuje.

„Wyślę anioła mego, aby przygotował drogę. (…) Nagle przybędzie do swej świątyni Pan, którego wy oczekujecie. (…) Kto przetrwa dzień Jego nadejścia i kto się ostoi? (…) On jest jak ogień złotnika i jak ług farbiarzy. Usiądzie więc, jakby miał przetapiać i oczyszczać srebro, i oczyści (…), i przecedzi ich jak złoto i srebro. (por. Ml 3,1-3)

Jednym słowem drżyjcie narody – przychodzi Bóg i jego odpłata. Każdy zostanie wypróbowany i osądzony.

Tyle Malachiasz. Dzisiejsza zaś Ewangelia to wypełnienie słów tego proroctwa. Oto do świątyni… przynoszą… małe dziecko zawinięte w pieluszki.

Tak ma się wypełnić to proroctwo? Otóż tak właśnie. Spodziewano się czegoś innego. To co jest wygląda zupełnie inaczej.

Nieliczni to dostrzegli.

Dostrzegł starzec Symeon i prorokini Anna. Reprezentanci głównego nurtu nawet nie zauważyli tego momentu. Tyle przecież dzieci wniesiono tego dnia do świątyni, tyle złożono za nie ofiar.

Jaka z tego płynie nauka?

Bóg jest niewyobrażalny. Jeśli próbujemy go sobie wyobrazić, odgadnąć drogi jego działania, ująć w pewne schematy, to grozi nam zejście na manowce. Możemy czekać na Boga, który już dawno przyszedł bocznymi drzwiami.

Kiedyś pewna parafia miała przeżyć wizytację biskupa. Do granic parafii udała się banderia i czekali tam na biskupa. Biskup nadjechał małym fiatem, w czarnej sutannie. Gdy zobaczył ludzi na koniach zrozumiał, że to na niego czekają. Zatrzymał się, wysiadł z samochodu, przedstawił się, ale w odpowiedzi usłyszał: „Dobrze, proszę księdza, pożartowaliśmy sobie, ale teraz niech ksiądz już sobie jedzie na plebanię a my tu na księdza biskupa sobie poczekamy.”

Być może czekają do dzisiaj.

Co mamy robić, by nie stać sie taką banderią? Co mamy robić, by się nie wygłupić? Co mamy robić, by poznać?

Nie jakiegoś tam biskupa, ale Boga, który przychodzi.

Klucz mamy w Ewangelii. Jej słowa mówią o Symeonie: „Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni.” (Łk 2,27a) Dosłownie jest tak: „εν τω πνευματι” (en to pneumati) – w Duchu. W Duchu przyszedł do świątyni. Duch Święty go popchnął i pozwolił rozpoznać w dzieciątku oczekiwanego Mesjasza.

To jest klucz…

Więc pytam. Kiedy ostatni raz modliłeś się do Ducha Świętego? Dwadzieścia lat temu? Na ostatniej katechezie w szkole?

Na bierzmowaniu?

Módlmy się do Ducha Świętego. On jest tym, który nas inspiruje, popycha, prowadzi. Duch Święty otwiera nam oczy, oświeca umysł, daje odwagę przyjęcia.

Bez Ducha Świętego całe życie możemy stać w drzwiach wypatrując pobożnie Boga a on przejdzie za naszymi plecami.

Tak naprawdę to modlimy się do Ducha Świętego na koniec każdej niedzielnej Mszy Świętej: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, TEJ ziemi.”

Dobrze robimy, tylko wszędzie może się nam zakraść rutyna. Zamiast modlić się możemy bezrozumnie paplać słowa.

Brońmy się przed rutyną. Niech w naszej modlitwie będzie prawdziwa żarliwość, pełna świadomość Kogo i po co przyzywamy.

Pamiętajmy o tym szczególnie teraz, w roku misji parafialnych.

Bez Ducha Świętego misje parafialne mogą okazać się wielką pomyłką, wielką celebracją nieobecności Boga.

Smutne by to było…

Nie musi jednak tak być, ale to od nas zależy. Od naszego pragnienia Ducha, od naszej modlitwy.

Wzywam do niej i zapraszam. A ty wielkodusznie odpowiedz. Pójdź śladem Symeona i Anny.